Czy jest się czego bać?
Czy jest się czego bać?
Rok temu o tej porze A. szykował się po raz kolejny do regat kończących sezon. Zdobył potem najlepsze miejsce w swoim życiu. Tydzień później to życie przewróciło się do góry nogami.
Rok temu… dzisiaj wydaje mi się, że to lata temu.
W szary piątek września składam krzesła na tarasie, zamiatam liście, obcinam przekwitłe kwiaty. Mięta w doniczce nie ma zamiaru się pożegnać i rośnie w najlepsze, przetrwała ostatnie dwie zimy, zapewne szykuje się po swojemu do kolejnej.
Uznaję wreszcie, że lato naprawdę się skończyło i nawet ciągle jeszcze rozłożony na deskach leżak tego nie zmieni. W tarasowej budce są już myszy, układają się do jesieni i zimy w worku z ziemią i pustych doniczkach.
Kiedy myślę o tym, co się zdarzyło przez ostatni rok, o kruchości tego, co tak mozolnie składamy i tkamy wokół siebie, o kruchości życia, jego nieprzewidywalności, zastanawiam się, co mi pozostaje, jak tylko kochać to, co jest dla mnie ważne?
Co można robić tej jesieni? W coraz krótsze dni, a potem kolejne pory roku, jak tylko niemożliwe oddawać się miłości do życia, do siebie, ludzi, dla których chce nam się wracać do domu?
Prędzej czy póżniej strata okazuje się częścią każdego z nas. Rozczarowania, przegrana, niespełnione oczekiwania, koniec przyjaźni, złamane serce albo własny koniec świata, bo ktoś odchodzi na zawsze, przestaje oddychać.
Życie jest w dużej części zrobione z braku, pustych przestrzeni, nieobecności, dziur. Dlatego tak lubimy gromadzić, jakby to miało nas przed tym wszystkim uchronić, jakby miało nas to ominąć.
A mimo wszystko odkładamy rzeczy na później, na lepsze czasy, na lepszych nas według jakiś niesprecyzowanych obcych wyobrażeń. Kupujemy kawę to go i wychodzimy, zamiast usiąść na chwilę przy stoliku, razem pomilczeć albo mówić do siebie bez końca.
Powtarzamy frazes, że jedyną stałą jest zmiana, a jednak ta ostatnia zawsze nas zaskakuje.
Od trzech miesięcy spaceruję po ulicach i żegnam miejsca, w których bywaliśmy kiedyś z A. Nawet one zmieniały się na przestrzeni lat. Jak on, jak ja.
Kiedy patrzę teraz na moje dzieci, wiem, że to, czego najbardziej chciałabym ich nauczyć, jeśli jeszcze to możliwe, to to, żeby się nie bali słuchać własnego serca. Żeby pozwolili mu się prowadzić.
Umysł, choć tak piękny, rzadko bywa obecny tu i teraz i uwielbia snuć opowieści o jasnej przyszłości, a jednocześnie ciągle przed nią ostrzega.
Serce nie uznaje braku gotowości i granic, nie wymaga niczego poza chwilą obecną, ta jest zawsze najlepsza i warta każdego wyznania miłości.
Ścieżka serca jest trudna, ryzykujecie dużo, nie każdy jest gotowy przyjąć taką zachłanność na życie. Ale to twoje życie, mówię do starszego i młodszej B., zdumiewające i pełne możliwości. To wasze życie i nikogo innego.
Czego się bać?
Czego się bać w życiu, skoro nic nie jest trwałe, skoro niczego nie można przewidzieć?
Co nam zostaje poza sięganiem do własnego serca i otwieraniem go na to, co może nam się przytrafić? Co możemy przeżyć, najgłębiej doświadczyć?
Wszystko inne naprawdę nie ma wielkiego znaczenia.
dobrej końcówki września,
xoxo,
a.
Zostań moim Patronem:
https://patronite.pl/agnesonthecloud?podglad-autora