Wpisy

O samolotach i motylach.

1 czerwca 2024

 O samolotach i motylach.

Wczesnym wieczorem stoję na środku łąki, jedynej, jaka została już w okolicy. Jest koniec maja i trawy pachną po obfitym deszczu. Zadzieram co chwilę głowę do góry, Ciszę przerywa raz po raz szum samolotów. Im bliżej lata, tym bardziej niebo robi się od nich gęste.

Ktoś wyjeżdża, ktoś wraca. Daty, godziny, wylatane mile i lotnisko, które nigdy nie zasypia. Podobnie jak wielkie miasto i opowieść o wiecznym wzroście. Również moim.

Jestem zmęczona tą narracją o wiecznym samorozwoju. O podróży, który nigdy sią nie kończy i w której nigdy nie jestem wystarczająca. Jestem zmęczona odmienianiem siebie przez przypadki po to, żeby spełnić wszystkie warunki systemowej przydatności. Rozsypuje mi się ta opowieść i skreślam kolejne pozycje z listy książek, których lektura miałaby pomóc mnie i i mojemu życiu być lepszym, według kryteriów stworzonych przez tych, których nie znam. 

Wchodzę w trawę wysoką na metr, pies wynurza się z niej od czasu do czasu sprawdzając, czy jestem gdzieś w pobliżu. 

Obserwacja motyla, który bezgłośnie unosi się nad skubiącym trawę psem, motyla, który zatrzymuje mnie błękitem swoich skrzydełek, umieszcza mnie nagle w innym świecie. A może właśnie nareszcie w całym świecie, a nie jego okrojonym fragmencie? W opowieści o tym, że każdy atom naszego ciała istniał już, zanim cztery miliardy lat temu powstało życie organiczne. O tym, że wszystko jest połączone i nic nie żyje osobno. 

Zostaję przez chwilę w tym, w życiu kompletnym, bez początku i końca, jestem przez chwilę częścią kosmosu, dosłownie, jestem mieszanką i kombinacją pierwiastków i wody, jak wszystko, co mnie otacza. Jak pies i motyl, falujące trawy, niewidoczne dla mnie kształty, a przecież obecne wszędzie.

To, co przed chwilą wydawało mi się trudne, czyjeś słowa albo zdarzenia, rozmywają się, chwilę później znikają. 

Wszystko jest połączone i nic nie żyje osobno. 

Stoję na środku łąki, znowu zadzieram głowę. Może to jeszcze gwiazdy, tu, blisko mnie, a może w tej dalekiej przestrzeni,, której jestem częścią, to jednak nie gwiazdy, a pył i wspomnienie jakiegoś kształtu, który istniał, a potem stał się czymś innym. Ale ciągle świeci. Metafizyka istnienia na wyciągnięcie rąk. Co za zdumiewający przywilej, być.

***

Do miejsca, w którym siedzę dzisiaj,
Wieki temu inni przychodzili, by siąść.
Minie tysiąc lat – wciąż będą przybywać.
Kto jest tym, co śpiewa, a kto tym, co słucha?”
/Nguyen Cong Tru/

TAGS
POWIĄZANE WPISY