Lipcowe tkanie.
Lipcowe tkanie.
W eseju „Babka pająk” Rebecca Solnit pisze: tkać sieci i nie dać im się pochwycić, tworzyć świat, tworzyć własne życie, rządzić własnym losem, móc nazwać własne babki tak samo jak ojców, rysować sieci, (…), odsunąć welon i pojawić się: oto chorągiewki na sznurze, który rozwieszam.
Solnit pisze w swoim tekście przede wszystkim o wolności kobiet, ale czytam w nim też teraz uniwersalne pragnienie wolności w istnieniu. O miłości do siebie i świata, której nasza kultura nas nie uczy.
O ile łatwiej byłoby nam żyć i przyjmować to, co niesie życie, gdybyśmy mieli świadomość, że nie jesteśmy skończoną formą w opozycji do świata, a cząstką połączoną ze wszystkim, co żyje.
W metaforze tkania własnej sieci czuję (być może to tylko moje) jakąś głęboką tęsknotę za światem, w którym można żyć tak, aby czuć się jego częścią, aby go też współtworzyć.
Za światem, w którym własne życie nie jest tylko chronologią zdarzeń i sumą dat, ale pulsującą tkaniną, niejednorodną, ugniataną, tkaną własnymi rękami, ale też intuicją i czuciem, codziennie po trochę.
Tkaniną własnej obecności tutaj, zaledwie nanosekundy istnienia w wymiarze kosmosu.
Ale przecież zauważalnej, zawsze niepowtarzalnej – kiedy przychodzimy na świat, planety układają się na niebie tak, a nie inaczej, tylko ten jeden raz, podając każdemu z nas naszą osobistą mapę do podróżowania i podążania za nią.
Świadomość współistnienia w – i z kosmosem zatrzymuje i utula, wyprowadza z systemu, który uwielbia sprytne historie o indywidualizmie, wpędzając nas w niekończący się mit o samorozwoju, dając na starcie kartkę z napisem – niekompletny.
(A przecież, jak przypomina anonimowa mądrość z Tumblr, na którą wczoraj trafiłam – możesz być jednocześnie arcydziełem i dziełem, które się tworzy.)
Robin Wall Kimmerer w swojej „Pieśni ziemi” pisze, że wchodząc do lasu pyta drzewa o zgodę, zanim pod którymś z nich usiądzie. Świat natury jest dla niej i jej tradycji plemienia Potawatomi światem żywym, pierwotnym. Tam wszystko pulsuje, zmienia formy, odradza się na nowo, nieustannie.
Kimmerer snuje przepiękną opowieść o miłości do świata, opartego na szacunku do natury i wdzięczności za powietrze, za oddech. Za wdzięcznością pojawia się radość i poczucie wspólnoty. A wyznacznikiem bogactwa jest to, czy masz na tyle, abyś mógł się tym podzielić z innymi.
Kiedy zaczynasz gromadzić, puchniesz od nadmiaru, zaczynasz mieć zaparcia, pisze Kimmerer. Odbija ci się od ilości tego, co masz.
Zamiast tkać, zbierasz i ciągniesz zachłannie nitki ku sobie, odtwarzasz, nie tworzysz. Nie dajesz niczego.
A przecież świat stwarza się ciągle i od nowa dzięki wzajemności. Wzajemnego zauważania i obdarowywania się właśnie.
Stojąc zatem rano w drzwiach albo oknie, witając się ze światem i zauważając, że jesteś jego częścią, masz przed sobą perspektywę sporego dostatku, a to z kolei przekłada się na to, jak nastrajasz się do siebie i jak ostatecznie – tkasz.
Jak żyjesz.
***
W jednej z piękniejszych książek o jodze, Donna Farhi pisze: niech każda twoja praktyka na macie rozpoczyna się od wdzięczności.
W moim notatniku zapisałam: niech każda twoja praktyka życia rozpoczyna się od wdzięczności.
Niech chorągiewki na sznurze, który rozwieszasz, będą utkane właśnie z tego.
Pomaga mi to tego lata, nawet w chwilach największej tęsknoty, ta jest na dzień dzisiejszy dla mnie najtrudniejsza.
niech lipiec się czerwieni czereśniami i malinami,
xoxo.
a.