Rozwój

Wspinając się na chmurę.

8 maja 2018

Wspinając się na chmurę.

Wiele lat temu byłam odważną dziewczyną, która niczego się nie bała. Dzisiaj ciągle jestem odważną dziewczyną, ale mam w sobie dużo lęków, przez które czasem trudno mi oddychać. Choć nauczyłam się z nimi żyć i przyjmować, jako normalny stan rzeczy.

Mamy w sobie wszyscy wielką odwagę, która pozwala nam myśleć, że jesteśmy niezniszczalni. Ryzykujemy miłość i wydaje nam się, że wszystko nam się wybaczy. Ryzykujemy zdrowie i wierzymy, że to bezzwrotny kredyt. Uczymy się dużo brać, niewiele oddając z powrotem w imię źle pojętego tu i teraz.

Noszę ze sobą tę nieznośną niepewność bytu, która codziennie po cichu wygląda zza rogu i oddycha z wdzięcznością, że wszystko jest w porządku i od wczoraj nic się wokół mnie nie zmieniło. I choć nie powinno się zaglądać w przeszłość, a jeśli już, to tylko w te miejsca, które znowu czynią nas szczęśliwym, powracam do swojej, chociaż nie ma tam radości.

I choć modne i pięknie motywujące jest coachingowe pytanie o swoje miejsce za pięć lat, uparcie wracam do tego, co zdarzyło mi się wiele lat temu. I wtedy mocno ściskam wszystkie palce zamykając w nich ulgę swojego codziennego porannego pytania: gdzie widzisz siebie najbardziej dzisiaj? Tutaj, odpowiadam i wkładam ten kompas starannie do kieszeni.

Ogarniam znowu poranek zapominając o powodach do narzekania, kiedy mam komu zapakować śniadanie.

Pracując całymi dniami, żeby mieć lepszy status można przestać widzieć tych, którzy czekają w domu. Nadmuchując własne ego przestaje się widzieć tych, którzy je pielęgnowali. Karmimy dzikość serca wierząc, że nam się upiecze i zawsze ktoś na nas będzie czekał.

Rośniemy tylko w kontekście relacji z innymi. Tymi pod powierzchnią szybkich przyjemności i zachwytu, że żyje się tylko raz, więc można wszystko.

Piękne jest snucie planów i zbieranie na marzenia, igranie z górą, żeby wznieść się ponad wszystkie moce świata. Chodzi tylko o to, żeby pamiętać o kruchości własnych korzeni i codziennie uważnie je podlewać. 

Dzielę swoje ciche oddanie literom i obrazom między mycie wanny i układanie butów przedpokoju. Podziwiam z otwartymi ustami przebojowość innych, z niewielką odwagą, ale jednak, snując swoje plany na niewielką przyszłość.

Pamiętając o nieprzewidywalności jutra, coraz mniej rzeczy mnie denerwuje. Uczę się cierpliwości słuchając krzyku, który ktoś na mnie zrzuca ze swoim nieszczęściem. Uczę się cierpliwości wracając po raz dziesiąty do pokoju i mówiąc umyj zęby i połóż się do łóżka. Znajduję spokój w codziennej rutynie pogubionych skarpet i łyżeczek po jogurcie.

Choć czasem mam więcej do powiedzenia, zostawiam przestrzeń na ciszę, która nigdy się nie spieszy i tę powolność oddaje. Uparcie szepczę, że trzeba się nauczyć mówić o własnych emocjach i nigdy nie wstydzić się wrażliwości.

Uczę się, że myśli przychodzą i odchodzą tak samo jak czyjeś niechciane słowa, które chce ktoś mi oddać. Dziękuję, mówię wtedy. Weź je sobie. Mam swoje, inne.

Tymczasem wspinam się na swoją chmurę, a stamtąd codzienne dramaty pomalowanej akrylem podłogi czy przegryzionego przez psa kolejnego kabla tak bardzo nie mają znaczenia. To naprawdę nic wielkiego w porównaniu z tym, że wszystko jest chwilą, nie dłuższą niż wypowiedziane w gniewie słowo.

To smutne, że jest tyle rzeczy bez znaczenia, które zajmują nas bardziej niż czas, który mamy na życie.

Kim i z kim chcesz być dzisiaj najbardziej?

Bo skąd pewność, że jutro też można zdecydować?

Ściskam. xoxo.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook