Rozwój Życie w zachwycie.

Okruchy dnia.

18 kwietnia 2018

Okruchy dnia.

Czasami mam ból żołądka i muszę mocno zacisnąć powieki, żeby mi łzy spod nich nie wyskoczyły. Myślę o moim domu rodzinnym i swoim pokoju, w którym nie było biurka. Gdzie wszystkie rozprawki z polskiego i pamiętniki i wiersze pisałam siedząc na podłodze. 

Gdzie lepiłam korale z modeliny i utwardzałam potem w piekarniku. A w bordowym kuferku trzymałam listy. Wtedy się pisało listy. Z ukochanym, z przyjacielem i dobrą koleżanką. 

W domu zawsze ledwie starczało do pierwszego, ale był biały obrus i świeże ciasto.

Kiedy wszystko zniknęło na wiele lat zamknęłam głęboko i na dnie mnie samej obraz naszego mieszkania i wszystkiego, co w nim było.

Teraz znowu czasami śnię o moim domu. Sen jest zawsze ten sam. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze. Idę już prawie do samej góry. Jeszcze krok i jestem na ostatnim półpiętrze. Nagle nie ma schodów i nie mogę tam wejść.

Nie zdążyłam się pożegnać z moimi rodzicami. Może dlatego ciągle próbuję się tam dostać?

Wiem co nieco o kruchości planów na przyszłość. Wiem dużo o strachu i samotności w wielkim mieście.

Wiem, co znaczy przez lata nikomu nie mówić, jak się czujesz. Bo nikogo to nie obchodzi, nawet jeśli otwierasz usta.

Wiem o tym, że kolejny dzień może zmienić życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Dlatego trzymam się łapczywie codzienności. 

Nie ma co pędzić do jutra i do weekendu.

Nie ma co przynosić do domu złej energii z miasta. Przed drzwiami powinno się ja strzepywać z siebie. Nie ma sensu się złościć na głupich ludzi, nie zmienią się. My ich też, to pewne.

Nie ma sensu martwienie się tym, czego nie mamy. Że nie stać na nową kuchnię? Nowe gadżety? Czy warto zatruwać tym myśli? Ludzie martwią się, że nie stać ich na to i tamto, tymczasem w domu nagle wyrastają dzieci albo kończy się miłość, zaniedbywana. Czasem ktoś odchodzi, zbyt szybko.

Wszystko jest zmianą. Uczę się głęboko oddychać, kiedy przychodzą złe chwile.

„Nic nie odchodzi, dopóki nie nauczy nas tego, co mamy zrozumieć”. Zapisałam sobie tę głęboką mądrość Pemy Chödrön. Choć to trudna praktyka.

Staram się obchodzić z czasem delikatnie. Szkoda mi go na powierzchowność i multitasking zdarzeń. Nieznośnie staram się nie spieszyć. To moja mała wolność w wielkim mieście.

Uczę się długo nie pamiętać i wypuszczać złe słowa szybko na wiatr.

Przegrywam od lat z planowaniem. Chyba się boję zaglądać za mocno w przyszłość. Kalendarze, choć co roku starannie wybierane, zapisuję słowami i rysowanymi kwiatkami, nie datami. Gubię kartki, na których zapisuję istotne słowa. Mam biurko, a i tak piszę w kucki na kanapie. Pakuję się w podróż zawsze na ostatnią chwilę. Obcałowuję mocno wieczorem i rano, tak na wszelki wypadek.

To zdecydowanie nie jest mądre i dorosłe.

Pewnie mogłabym też być gdzieś indziej planując starannie wpisy na blogu i będąc bardziej poukładaną i rozmowną. Może gdybym wyżej nosiła głowę i mocniej nastawiała ręce miałabym dużo więcej niż mam? Może.

Tymczasem ogarniam cierpliwie czasem miękką i przyjazną, a czasem zmęczoną prozą codzienność. Najbardziej obfitą w sensy. Poddaję się rytmowi dnia i pór roku. wygładzam poranne łóżka, jeszcze ciepłe od dziecięcych snów. Wychodzę naprzeciw chłodnym porankom. Później mocno wystawiam twarz do słońca. Dzisiaj wiśnie kwitną zjawiskowo. Stałam pod tą różową chmurą dłuższą chwilę.

W drobiazgach, okruchach dnia można znaleźć tyle czułości. Wystarczy się zatrzymać i rozejrzeć w ciszy.

W końcu dokąd się spieszyć?

Dobrego tygodnia.

Ściskam. xoxo.

TAGS
POWIĄZANE WPISY