Uważność na nowe czasy.
Uważność na nowe czasy.
Jeszcze wczoraj cieszyliśmy się z A., że może miasto zapomniało o naszych przedmieściach i nie skosi nam tych kilku polnych fragmentów, zagospodarowanych bez pytania przez maki, dziką pszenicę i równie dziki, zuchwały, chyba rumianek.
Niestety dziś rano obudził mnie zespół krzykliwych kosiarek pod przywództwem panów w zielonych ogrodniczkach i w jedno przedpołudnie załatwili nam cały dziko – polny świat. Wiatr smętnie przerzuca niesprzątnięte resztki traw, zaskoczony jak ja pustką. Pies stoi zdumiony brakiem wielkiej kryjówki, w której dotychczas bawiła się ze mną chowanego.
Nie ma zmiłuj się, porządek musi być. Miejskie wytyczne i porządna urbanizacja są ważniejsze niż jakieś tam moje wzruszenie, kiedy wieczorem dolatuje do mnie szum i zapach wolnych, wysokich prawie jak ja traw.
Wieczorem sadzę kilka kwiatów i ziół na tarasie. Ugniatam ziemię palcami. Lubię jej chłód i różnorodność struktury jej grudek. Cierpliwe ścieranie potem jej resztek z dłoni. Palce pachną mi potem leśno – miętowo.
Uważność na nowe czasy.
Czytam, że do wyprodukowania jednej pary dżinsów potrzeba siedmiuset litrów wody. Uh. Jak to szybko zmienia perspektywę wobec zasmucających mnie faktów, przez które nie mogę ostatnio spać, jak nagle wstydliwa staje się obfitość własnej szafy, w której ciągle ich kilka par, tak sobie podobnych.
Wstaję w nocy, otwieram okno, naprzeciwko pełen księżyc w kolorze truskawki. Mam kilka wielkich życzeń, jak dziecko, nagle, najbardziej proszę o to, żebyśmy wszyscy stali się bardziej uważni.
Rano otwieram książkę, którą noszę ostatnio ze sobą wszędzie, pod datą 10 kwietnia mądrość zen, która poraża mnie swoją prostą prawdą, tak wielką, że chce mi się płakać:
Odrzuciłem tę maleńką rzecz
zwaną „Ja”
i stałem się ogromnym światem.
Coż za synchroniczność…
Gdybyśmy tylko przestali tak nieznośnie się skupiać na sobie, samorozwoju aż do śmierci, najlepszej wersji siebie i swojego telefonu, na najnowszych filtrach, byłoby nam łatwiej żyć. Bardziej dbać o to, co blisko, na wyciągnięcie ręki i o to, co niewidoczne, oczywiste tak, że aż przezroczyste.
Skóra słonia, kora drzewa i linie papilarne naszych palców mają prawie identyczną strukturę.
Jesteśmy wszyscy połączeni. Jesteśmy tym samym, co drzewo, co trawa, co deszcz. Ile mądrości w słowach z dalekiego wschodu: krzywdząc innych, krzywdzisz siebie.
Łagodność. Przyszło do mnie wczoraj zaskakująco to słowo na wieczornym spacerze z psem. Jej wielki, truflowy nos z czułością badający każdy skrawek ziemi. Jak dawno nie słyszałam tego wyrazu w żywym, codziennym języku.
Mamy być stanowczy, zdecydowani, szybcy, decyzyjni, odważni, konkretni.
Tymczasem łagodność dziwi się, nie spieszy, obserwuje, otula.
Uważność.
Poddać się jej oznacza iść równo z czasem, nie chcieć go wyprzedzać, ani nie zostawać w tyle. Łagodność oznacza być zaskoczonym obfitością dobrych rzeczy wokół, oznacza czuć zdumiewającą wdzięczność.
Marek Aureliusz pisał, że to piękny przywilej, żyć. Oddychać, myśleć, śmiać się, kochać.
Notatki z ostatnich dni: Jak wykorzystujesz swoje przywileje? Czy czerpiesz z nich tak, żeby zostawić świat takim, jakim go zastałeś? Takim, jakim Cię do siebie przyjął? Chodzą za mną te pytania, niewygodne. Potrzebne.
Każdy z nas jest bohaterem i opowiada swoją historię. Tego, co ważne.
Jaką jest Twoja?
…
Uściski. xoxo
#earthloveandrockandroll
PS. autorem haiku jest Natsume Soseki.