Rozwój

Papierowe słowa.

25 kwietnia 2019

Papierowe słowa.

Mam od kilku tygodniu na swoim biurku kartkę z pytaniem, które przyfrunęło do mnie przy okazji nagłej, wewnętrznej, awantury i częstej ostatnio walki z umysłem i z osobistą, wewnętrzną, kudłatą betoniarą, która każe mi wątpić w jakość samej siebie i kolejnych, pisarskich pomysłów. 

Pytanie brzmi: dlaczego tak ważne jest dla nas dotrzymywanie słowa innym, a dlaczego tak trudno wychodzi nam dotrzymywanie obietnic danych samemu sobie?

Mamrocze za mną znaczenie tych słów, nieznośnie łypiąc z niewinnej kartki notesu, w jeszcze bardziej niewinnym kolorze rose gold. 

Papierowe słowa mają jednak dużą moc.

Jesteśmy od początku edukowani, żebyśmy byli dobrzy dla innych, od szczebli przedszkolnych wbija się nas w konkurencję, w recytatorskie konkursy, dopinguje do biegu, w którym główną nagrodą jest szkolna popularność i nieznośny potem ciężar spełniania cudzych oczekiwań.

Uczymy się być mili dla innych i delikatni, w razie potrzeby, dyskretnie nie pytamy o coś, co mogłoby wywołać zakłopotanie. Wypełniamy zobowiązania społeczne, dzielnie wchodzimy we wszystkie role, które przyszło nam grać w codziennej, pięknej i wymagającej jednak sztuce, jaką jest życie.

Nie powinno się oceniać innych, źle o innych mówić. Powinno się doceniać innych wysiłki, cieszyć się z sukcesów. To oczywiste.

Składamy obietnice, że będziemy lepszym człowiekiem. Rodzicem, partnerem i kumplem, dzieckiem też, tak mamo, będę częściej dzwonił. Tylko że większość naszych obietnic kierowana jest na zewnątrz, wobec oczekiwań innych, tych, których spełniania nas nauczono. Z czego też wcale nie zdajemy sobie sprawy.

A co z nami samymi?

Jak mówimy o sobie? Jak wyglada świat naszego języka i jego odczuwanego znaczenia, w którym zwracamy się do siebie? Bo, oczywiście, lista kompetencji miękkich i twardych jest dołączona do naszego życiorysu. To umiemy świetnie recytować. Ale czy my to czujemy? W sobie? W samym środku? Patrząc w lustro i mówiąc do siebie z głębokim przekonaniem o własnej wartości? Bez zawstydzenia i umniejszania siebie?

Ktoś mądry, kogo cenię, powiedział mi ostatnio, że mam świetną wiedzę na temat swoich twórczych narzędzi. Gorzej z ich (po)czuciem. Lewa strona, w okolicach płuca, bywa niestety, przyznaję, czasem zbyt mocno zamknięta. Pełna lęku, zamiast radości, że moje pisanie daje mi korzenie, silne jak drzewo. Stąd zapewne obecność podstępnej, szepczącej betoniary. 

To zamknięcie na przeżycie tych uczuć przekłada się na tak ważną umiejętność docenienia siebie. Absolutnie podstawową sprawę przy tworzeniu zdrowej przestrzeni do doświadczania życia, również wyznaczania granic, świadomości tego, co chcemy, a czego w ogóle. 

I wreszcie świadomości, jak wiele jesteśmy warci. Bez spełniania żadnych, zewnętrznych warunków.

To, co mamy w głowie nie ma znaczenia, nawet jeśli jest to najlepsza wiedza o sobie, ale jeżeli nie jest przeżywana na poziomie emocji. To dlatego możemy słyszeć o sobie piękne rzeczy i z pełnym przekonaniem zakreślać je w kolejnym teście na osobowość, ale jeżeli nie ma ich na poziomie naszego ciała i tętniącego po lewej stronie, w okolicach płuca, miejsca, nie będziemy w stanie przeżyć i czerpać ze swoich wartości i tego, kim jesteśmy. 

Kłopotem naszej kultury jest to, że uczymy się wszystko rozumieć. Jakże cenny jest przecież otwarty umysł i nieustanna edukacja. Tymczasem czerpanie z siebie i korzystanie ze swoich zasobów zaczyna się, kiedy nakarmione jest i jedno i drugie. Poziom głowy i poziom uczuć, ciała i duchowości.

Przekonanie o własnej wartości nie dzieje się tylko w głowie. Słowo to zaledwie początek, kształt bez formy w środku.

Obiecujemy bliskim, że będziemy o nich dbać. Wspieramy. Pielęgnujemy nawet czułość do starego kubka, kolejne jego uszczerbienie budzi smutek, co stanie się, jeśli się rozsypie?

A co z nami?

Czy składamy sobie obietnice: będę dla siebie dobry? 

Będę o siebie dbać. 

Co z poczuciem i zdziwieniem: tyle potrafię. 

Jestem cenny. Mam moc sprawczą. jestem tu, gdzie jestem, dzięki sobie.

Jestem ważny.

Tyle o sobie wiemy, tyle siebie przeżyjemy, ile pozwoliliśmy sobie poczuć. Zaufać, że jesteśmy kompletni. 

Że to nie jest tak, że nam się udało. Zrobiliśmy to. Wdrapaliśmy się gdzieś.

Dokonaliśmy czegoś mimo wszystko. Mimo strachu. Zwątpienia. Niepewności.

Pięknie jest sobie wyobrażać, jak będziemy się zachowywać, jeśli będziemy mieć mocne poczucie własnej wartości. Tylko że życie odbywa się zawsze tylko tu i teraz. Sama wyobraźnia nie pozwoli nam go przeżyć. Tak samo jak siebie. Do końca.

Pozwólmy sobie na bycie wystarczającym. Kompletnym. I świętujmy każdą, nawet najmniejszą rzecz, która staje się naszym udziałem. To ważne źródło naszej codziennej siły. 

Dzisiaj, jutro. 

Ja też.

Uściski. 

xoxo

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook