Obudź się, Neo. Krótki esej na koniec roku.
Rozwój Życie w zachwycie.

Kilka tęsknot.

26 stycznia 2017

Kilka tęsknot.

Tęsknicie za czymś? Za czymś, co już nie ma szans na pojawienie się? Ale tak w ogóle, za nic w świecie, magia zniknęła, koniec, na powtórkę nie ma nadziei? Albo przeciwnie: czy tęsknicie za czymś, co się pojawia od czasu do czasu, cyklicznie?

U mnie tęsknoty przychodzą zimą.

Zima to jest taka pora roku, w której nieustannie zajmuję się sobą. Moje ego osiąga szczyty zachwytu i poświęca sobie czas nieustannie. Nie, że olewam B&B, A., pracę i wszystko inne i niech się sami obsługują i mam was w nosie, ale tak wyciągając średnią przeciętną dumania o sobie, to w styczniu i lutym biję rekordy.

Dużo czasu spędzam pod kocem i w lekko embrionalnej pozycji i powoduje to nie tylko cielesny, ale także intelektualny regres i mocno odzywają mi się tęsknoty. I to nimi zajmuję się najbardziej.

Mam kilka tęsknot, które przerabiam co roku, jakbym chciała zatrzymać coraz mniej zdyscyplinowane skrawki wspomnień.

Na przykład tęsknię za beztroską jako stanem prawie permanentnym. Kiedy jedynym zmartwieniem był kolejny pryszcz na czole i brak pieniędzy na weekend. Ale przecież zawsze był korektor albo na szybko ścięta grzywka i w ulubionej knajpie można było kupować Żywca na krechę i do drugiej w nocy dyskutować o poezji. I prawdziwy smutek był tylko wtedy, jak się umierało z miłości.

Tęsknię za uczuciem absolutnej siły i wyjątkowości, którą miałam, kiedy zdałam maturę. Wtedy byłam wspaniała. Byłam mądra, śliczna, taka dorosła i bez lęku. Cały świat był mój. Nigdy więcej tego nie poczułam. Może ma się prawo tylko do jednego razu?

Tęsknię za zapachem mojej mamy. To fascynujące, ale czułam go latami. Zniknęła mi najpierw jej twarz, potem rozmył się głos, a zapach został, przytulony do skrzydełek nosa. Ale od kilku lat go nie ma. Stał się przezroczysty, data ważności minęła, zniknął.

Czuję tęsknotę za dreszczykiem emocji, kiedy się jechało nad morze. Ten moment, kiedy zza zapachu iglanych drzew, nagle wynurzał się dźwięk fal, a potem wielki błękit. Teraz plaże są takie zwykłe. Plaże Hiszpanii, Włoch i Malediwów, phi. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Bałtyk był wtedy jedyny. To jest tęsknota za zachwytem nad zwykłymi rzeczami, które z powodu braku swej oczywistości były wyjątkowe.

Chciałabym jeszcze przez jakiś czas mieć stan bez lęku. Ten stan, kiedy jutro nie istnieje, rozedrgania emocjonalne też. Środa jest środą, najlepszym dniem twojego życia, jak każda, która minęła i na pewno następna. I każdy inny dzień też.

Kiedy na świat przychodzą dzieci, nagle z głowy wychodzą cienie i o wszystko się martwisz. Czy cali dojdą do szkoły, nie spadną ze schodów, nie przywali im ktoś piłką lekarską na wuefie i nie utopią się na lekcji pływania. Złośliwość własnego umysłu jest niemożliwa: im dalej jestem od domu, tym większe są moje strachy. O nich, nagle o przyszłość całego świata, o to, że lody na biegunie topnieją i niewiele mogę zrobić, o to w końcu, że część mózgu odpowiedzialna za pracę kciuka u naszych dzieci jest bardziej rozwinięta niż nasza, bo oni dużo piszą na smartfonach, co z nich wobec tego wyrośnie? To wykańczające tak się ciągle martwić.

Tęsknię trochę za beztroską nocnego włóczenia się po Wrocławiu, gdzie można było nabrać odwagi i nie musiało się jeszcze robić planów na przyszłość. Można było wrócić o piątej nad ranem, nie zmyć makijażu, paść na łóżko jak kłoda i potem na dziesiątą, jak gdyby nigdy nic, iść na uczelnię. Z makijażem z wczoraj. Teraz muszę być świeża i reprezentatywna, uważna i skupiona. Wino kończymy pić najpóźniej o dwunastej i do łóżka, kysz kysz. Bez makijażu, rzecz jasna.

Ale to nie jest tak, że tylko tęsknię na smutno i za tym, co było. Właściwie nie jest mi smutno, może bardziej nostalgicznie, w sam raz do pary z poduszką śnieżną na tarasie, którą z uwielbieniem udeptuje kot. Wyrosłam już z rozpaczy z tęsknoty, jest za bardzo dramatyczna i rozpuszcza mi maskarę, a tego nie lubię.

Mam kilka tęsknot na przyszłość. Na przykład bardzo tęsknię za latem. Nie mogę się doczekać minimalizmu ubrań i braku powodów do narzekania. Nie mogę się doczekać sierpnia, bo dla mnie to najpiękniejszy miesiąc roku. Gapienia się w niebo i chodzenia na boso bez umiaru. Jest za czym tęsknić. Tęsknie też za kolejnym wyjazdem do Toskanii, do której jeżdżę od lat i jeszcze nie dojechałam, bo zawsze dzieje się coś, co nie pozwala mi się spakować i wyjechać w wielką podróż, żeby uprawiać przez chwilę dolce far niente, pić wino bez umiaru i jeść chleb maczany w świetnej oliwie.

I mam jeszcze kilka przyszłościowych tęsknot, które pozwalają mi mieć nadzieję, że mróz kiedyś odpuści.

Kiedy szukam uzasadnienia dla zimy, to myślę, że potrzebna jest dla tych kilku tęsknot. Bo jak już wyjdziesz spod kołdry, to bardzo chcesz przytulić wszystko, co masz. Bardziej niż kiedykolwiek ta przeciętna, codzienna rzeczywistość nabiera znaczenia. Jest namacalna.

Bo czas jest najbardziej niedocenianą wartością na świecie. A przez tęsknoty nagle staje się widoczny i bardzo chce się to, co aktualnie mamy, zatrzymać na dłużej.

Pozdrawiam mocno. Cmok.

TAGS
POWIĄZANE WPISY