Tydzień zdrowego egoizmu.
Tydzień zdrowego egoizmu.
Jaką nadzieję na przyszłość może mieć ludzkość w świetle swoich dokonań na przestrzeni ostatniego miliona lat?
Żadnej.
Kurt Vonnegut – Kocia kołyska.
Tak mi gdzieś mignął ten optymistyczny cytat, wobec którego muszę się zatrzymać i przytaknąć. Świat zmierza ku końcowi. Doświadczam tego codziennie rano włączając na krótko wiadomości przy porannej kawie.
Lawiny, trzęsienia ziemi, globalne ocieplenie, zaskakujące wyniki wyborów i ich skutki w kilku miejscach na świecie nie mogą się mylić. Cieszę się co prawda, że mam gdzie usiąść co rano, ekspres do kawy działa i mam gdzie pójść do pracy, ale przyznam, że zaczynam się uchylać od odpowiedzialnej, obywatelskiej postawy martwienia się o los świata w zasięgu większym niż, powiedzmy, 500 kilometrów. Skąd 500? Tyle mniej więcej jest do Toskanii, a tam zamierzam w końcu wyjechać.
W ramach jednostkowego egoizmu postanawiam od od czasu do czasu totalnie olać zamartwianie się tą katastrofą i skupić się na swoim małym miejscu na ziemi. I wynajdywać w nim tylko miłe rzeczy. Taki tydzień zdrowego egoizmu.
Chociaż to wcale nie jest łatwe. Społecznie wiadomo, że narzekanie jest milej widziane i w dobrym tonie każdego small talk. Mało tego – natychmiast organizuje się stado uczynnych ludzi, którzy nam współczują i utwierdzają nas w przekonaniu, że życie, świat i polityka prowadzą nas do zagłady. Zbytnie zadowolenie jest lekko podejrzane i trąci arogancją.
Tymczasem wstać rano, przeciągnąć się i po prostu stwierdzić – mimo wszystko jest fajowo, to prawie iść pod prąd, tak nawet trochę à rebours.
W ramach tygodnia zdrowego egoizmu wynajduję wokół siebie tylko fajne rzeczy i wychodzę z założenia, że w tym tygodniu problemy mnie omijają. Nie ma ich, nie istnieją.
Na przykład od tego poniedziałku mam siedmiodniowy powód do radości, bo jest to ostatni tydzień stycznia i już początek lutego, co daje naprawdę bliskie widoki na nadchodzącą wiosnę. Do tego jeszcze zapowiedź odwilży, marzenie po prostu. Wreszcie będę mogła założyć moje piękne kalosze i trencz, który wisiał smutny dwa lata, bo nigdy nie było mi po drodze do pralni, a w tym roku było.
Jesteśmy wszyscy zdrowi, co o tej porze roku jest rzadkością przy dwójce małoletnich dzieci. I do tego wszystkiego zasada: w tygodniu kochamy swoje łóżko, w weekend możemy się przemieszczać, całkiem dobrze funkcjonuje, co pozwala mi w miarę przytomną chodzić do pracy.
A. postanowił odnaleźć swoje zagubione, lepsze ja i oprócz tego, że uprawia codziennie sport, to jeszcze bardzo zdrowo się odżywia, co sprawia, że moja roślinożerność znajduje w domu coraz więcej zrozumienia i nawet ciekawości, co potwierdza zachwyt B&B nad kotletami warzywnymi w ostatnim tygodniu.
W sobotę wyjeżdżamy na narty. To znaczy A. i B&B na narty, ja jestem osobą towarzysząca bez nart. I jestem bardo podekscytowana, ponieważ to będzie bardzo narciarskie miasteczko, na pewno piękne i z dużą ilością śniegu, a ja nigdzie nie będę musiała wychodzić, tylko oglądać to z okien pokoju, a wychodzić co najwyżej, jak mi się zachce.
I do tego w ogóle już się nie denerwuję, kiedy ktoś mnie pyta, po co ja tam jadę, jak na nartach nie jeżdżę. Otóż jadę celem luksusowej, dziennej samotności, zmienienia powietrza i widoków. Będę rano biegać, jak mi się zachce, potem udawać bardzo fajną pisarkę, a po południu fotografkę – amatorkę, ponieważ udało mi się zaliczyć kurs obsługi lustrzanki i wreszcie wiem, po co te aparaty mają tyle przycisków i stustronicową instrukcję obsługi.
Skupiam się w tym tygodniu na tym, żeby wreszcie nauczyć się porównywać tylko ze sobą, nie z innymi. To dużo bardziej motywujące zobaczyć, gdzie było się rok temu, a gdzie i z czym w ręce stoi się dzisiaj. Własny rozwój to najlepszy kapitał do dalszych inwestycji.
Znalazłam jeszcze kilka innych, pozornie banalnych powodów do zadowolenia. Na przykład młodsza B kocha mnie jeszcze bardziej niż zwykle, bo sprawiłam jej na zabawę karnawałową strój jednorożca, który jednocześnie może pełnić funkcję piżamy, więc może w nim biegać cały rok. Starszy B mówi, że robię ostatnio fajne śniadania do szkoły i to mnie też cieszy, bo jest to tylko ciemny chleb i owoce.
Cieszy mnie też fakt, że to koniec miesiąca, a ja popełniłam tylko dwie konsumpcyjne zbrodnie. Zaliczyłam raz Ikęę i raz Zarę. R a z. No, jeszcze był tusz do rzęs, ale to jest artykuł pierwszej potrzeby, więc się nie liczy.
Nie wytykanie nosa poza własny, mały świat nie przynosi może niczego wielkiego w kontekście społecznym. Daje natomiast wiele dobrego dla kondycji indywidualnej i dla znoszenia trosk codziennych. Bo oprócz fajnych, dobrych rzeczy, które nagle są widoczne, jest pełno większych i mniejszych problemów, z którymi codziennie się zmagam.
Ale brak chwilowego skupienia na nich, daje radość istnienia rzeczy oczywistych i pozornie zwykłych, jak na przykład fakt, że jestem zdrowa i dzięki temu na chwilę obecną mogę wszystko. Melancholia się jakoś odroczyła i dlatego myślę nie o trudnościach, a o ich rozwiązaniu, co daje zupełnie inną perspektywę.
Naprawdę, mieć we wtorek tyle optymizmu to jest świetna sprawa. W perspektywie mam też pierwsze urodziny mojego pisania, co też jest drobnym powodem do świętowania i otworzenia butelki dobrego wina.
Proponuję nam wszystkim, tak od czasu do czasu zrobić sobie tydzień zdrowego egoizmu i mieć świat na zewnątrz głęboko gdzieś. I nie myśleć o nim, tylko o swoim dobrym samopoczuciu.
Bo jak napisał wspomniany na górze Kurt Vonnegut:
Oczywiście, że to wyczerpujące zajęcie: bez przerwy myśleć we wszechświecie, który był pomyślany jako bezmyślny.
Pozdrawiam serdecznie:) Cmok.