Możesz wszystko, czyli motywacyjna ściema.
Możesz wszystko, czyli motywacyjna ściema.
Znacie ludzi, tych świetnych ludzi, którzy mają wszystko? Karierę, odpowiednią dbałość o rodzinę, czyste mieszkanie, piękne tricepsy i sprężysty mięsień pośladkowy wielki, sukcesy towarzyskie i wszyscy ich kochają?
To Ci ludzie wyłaniający się z motywacyjnych treningów i książek albo hologramy do wizualizacji, żeby mieć motywację do zmieniania swojego życia.
Ja nie wiem, jak to się odbywa, że oni mają, osiągają, a ja nie, bo przecież czasu mamy wszyscy tyle samo?
***
Siedziałam wczoraj wieczorem czekając na Bardzo Ważny Webinar, który miał mnie popchnąć na wyższy level pisania. Zapięta na ostatni guzik, modus gotowi do startu start, webinar się zaczął i dzieci też zaczęły. Wieczór, obiecałaś książkę, sto pytań do, po co ja tu siedzę i dlaczego ze słuchawkami, a co ten pan mówi i co ja tu piszę i na to wszystko kot, który zaczął biegać jak wściekły, bo to jego pora na wściekłość wieczorną.
I ja z tym laptopem w ręku, tu słucham, tu umyjcie zęby, A. nie ma w domu, ratunek upadł, wkładam i wyciągam te słuchawki między jednym pokojem i drugim i z wyrzutami sumienia, że co ze mnie za matka, co siebie stawia na pierwszym miejscu. I B&B w końcu poszli spać, a mi entuzjazm skurczył się jak stary kisiel, że to u mnie to się jakoś tak odbywa między staniem na jednej nodze, a tylko w nielicznych porywach na dwóch.
Bo ja nie wiem, jak można mieć wszystko.
Mam jakieś nieodparte wrażenie, że to mieć wszystko, to jest motywacyjna ściema.
Wydaje mi się, że zawsze jest coś za coś, to chyba najstarsza waluta świata. I że to tak się nie da. Żeby wszystko było i wszystko grało na jednym spektakularnie świetnym poziomie.
Że trzeba zawsze z czegoś zrezygnować albo coś na rzecz czegoś innego umniejszyć albo wybierać.
Nie martwi mnie mój introwertyzm, bo dzięki temu z automatu odpadło mi bogate życie towarzyskie i nie mam wielkiego żalu, że coś mnie omija.
Był czas, po latach obsługi kaszojadów, czyli B&B w wersji przedszkolnej, że zapragnęłam mieć ten piękny triceps i mięsień pośladkowy wielki. Moją idolką została Ewa, a ja bardzo chciałam być wysportowana. Ale przez intensywność mojej fascynacji bieżnią i hantlami, sypało mi się w innych zakładkach. Bo wiadomo, jak ty coś zmieniasz, to zmienia się cały system. A jakoś tak jest, że dzieci były i są dla mnie najważniejsze. I teraz na spokojnie wracam do biegania i ćwiczę w domu, jak myję zęby, bo to jest na przykład świetna czynność na robienie przysiadów.
Przekonałam się przy okazji pracując, robiąc nadgodziny, intensywnie ćwicząc i robiąc jeszcze weekendowe kursy, że work life balance to też marketingowy chwyt i rzeczywistość, ale bardziej wirtualna. Bo w realu to po dwóch latach poszłam do lekarza i ten mnie zbierał ze swojego biurka ścierając z niego moje smarki.
Myślę o tym, że zapisując się na webinary wieczorem, rezygnuję pewnie z jakiegoś fascynującego serialu na HBO, który wzbudziłby we mnie jakieś wielkie emocje i może nawet wstrząsnął. I przede wszystkim, w niedzielę o dwudziestej, rzucam się na pożarcie wyrzutom sumienia, znanym zdaję się większości matek polek.
Zamiast się rozleniwiać w sobotni poranek, ja zbieram skrawki myśli zapisane na kartkach i układam coś do napisania. Rezygnuję z nicnierobienia i ciszy, na rzecz stukotu na klawiaturze i na szybko odkurzonej podłogi.
Czyli w sumie wychodzi na to, że poza dziećmi, sporadycznym wyjściem z A. do restauracji i pisaniu, które uprawiam w międzyczasie, nie mam nic spektakularnego. Takiego do pochwalenia się. Ani tricepsu, ani pokaźnego konta, ani widocznej z daleka kariery.
A może ja się za mało staram, analizując filozofię współczesnej motywacji i rozwoju osobistego? Może nie mam ambicji? Może jednak przydałoby się mieć bardzo długoterminowe cele? Strategie i konsekwencje? Może to brak tego odpowiada za przeciętność osiągnięć i wieczną żonglerkę?
Nie wiem. Ale może to jest tak, że ci, co to wszystko mają albo opowiadają, jak to mieć, to trochę naciągają, żeby więcej sprzedać? Że to tylko z zewnątrz tak pięknie wygląda i jest opakowane, a dalej to tam jest sztab do obsługi, który z nimi współpracuje i ułatwia, oprócz tricepsu rzecz jasna, bo ten trzeba sobie wypracować samemu?
A może chodzi o to, że jestem kobietą i do tego matką, a tu w grę wchodzi poważny czynnik zawszopierwszeństwa potrzeb dzieci, potrzeb ogarnięcia domu i świata, a potem dopiero własnych? Dlatego mi nie poszło z tricepsem i karierą?
A może ja po prostu nie chcę mieć pojedynczego wszystkiego i każdego, nie jest mi to potrzebne, tylko się książek o rozwoju naczytałam i naoglądałam trenerów motywacyjnych i zaczęłam za dużo o tym myśleć?
Może moje wszystko to jest drobna całość: dom i niespektakularne życie z ekstrawagancją w postaci pisania bloga?
Może sukcesy nie muszą być wielkie i im bardziej żyje się w zgodzie ze sobą, tym mniej potrzeba podpowiedzi z zewnątrz?
Może w życiu jest tak, jak z rozdziałami książki: często w każdym rozdziale inny bohater ma pierwszoplanowe miejsce? Teraz jest czas cieszenie się wyrównaną fazą kilku priorytetów. Ogarniania dzieci, szukania prostoty i znalezienia trochę czasu na pisanie?
***
Wczoraj starszy B miał tenisa, A został w domu z młodszą B, a ja w tym czasie biegałam przy całkiem sporym chłodzie, co dobrze mi zrobiło. A w uszach płynął cichutko mądry podcast. O tym, żeby słuchać siebie i żyć po swojemu i w swoim tempie. Po prostu.
Może po prostu nie można mieć wszystkiego naraz na wielu poziomach i to jest oczywista oczywistość i życie bez filtra?
Pozdrawiam pochłonięta myślami o wiośnie.
Cmok