U jak uważność.
U jak uważność.
Gdybym się zastanowiła, jak ze szczegółami przebiegł mój poprzedni dzień, to szału by nie było. To i tamto wykonałam, prace domowe odrobiłam, namatkowałam się, uff, parę stron książki, przysnęło mi się. Shit.
I to nie opis tylko wczorajszego dnia. Jednego z wielu.
Pamiętasz ostatnią rozmowę ze swoim dzieckiem? Tak dokładnie? Wspólny obiad? Co jedliście? Jaka była pogoda na zewnątrz i jak byliście ubrani? Z czego się śmialiście? Kto posprzątał ze stołu?
Ostatnia rozmowa z przyjaciółką, mężem?
Nie takie proste przypomnieć sobie wszystkie drobiazgi. Mnie przynajmniej ostatnio mało się udaje.
Tyle rzeczy robimy mechanicznie, popychają nas nawyki, bo zawsze musimy być o chwilę do przodu, żeby ze wszystkim nadążyć. My, ludzie, czyli zbiór dynamicznych czasowników.
Taka konstrukcja świata i mnie, może też Ciebie. Choć wcale mnie to nie usprawiedliwia.
W niedzielę po południu byłam z dziećmi w restauracji, nad wodą. Piękne, leniwe popołudnie. Lekki wiatr, dzieciaki naładowane energetycznie i bardzo kreatywne. Czyli jak ona ma ziemniaki, a on frytki (choć oboje TO właśnie zamówili), to trzeba je sobie nawzajem wydzierać, bo twoje są lepsze, dawaj, bo ci wleję. Wody nie pije się ze szklanki, tylko nalewa do zakrętek i stąd siorbie i chlipie.
Żeby nie było, że jestem oazą spokoju, już byłam przed eksplozją i właśnie mrużyłam oczy i spinałam się do ryku uspokójcie się, kiedy mocniej mi się odetchnęło, zaszumiały liście, dostałam wiatrem w nos i wszystko mi puściło.
Popatrzyłam na ich twarze, jak się śmieją i skupiają, żeby im kropelka jakakolwiek nie wylała się z zakrętki.
Jest ciepło, nigdzie mi się nie spieszy. Głęboko oddycham i jestem. Tak do końca.
Niedługo będę większy niż ty, choć posiłujemy się ręce. A ja mam już prawie większe muskuły niż ty. Oddawaj moje frytki. Nie mogę, muszę zrobić z nich konstrukcję. Proszę, nie bawcie się jedzeniem. Ale ja je zjem!
Jeśli tak naprawdę, całą sobą, skupisz się przez chwilę na sytuacji, w której właśnie jesteś, zaczniesz być w innym wymiarze.
Inaczej pracują Twoje zmysły, rejestrujesz inną jakość bycia. Wszystko staje się wyraźniejsze i prostsze.
Skupienie. Koncentracja. Uwaga. Tu i w tym miejscu. W środku zdarzenia, sytuacji, rozmowy, tego, co się właśnie dzieje.
To jest właśnie uważność.
Jest świadomym byciem w chwili, która się właśnie odbywa.
Takim aktywnym pakowaniem odbywającego się właśnie życia do swojego mózgu, a potem, jak już przetrawi, do walizek pamięci.
I na pewno ci się to kiedyś jako dziecko udało. Wiele razy. Bo dzieci są uważne. Na przykład jakieś wspomnienie, mega konkretne z dzieciństwa, gdzie potrafisz odtworzyć szczegóły miejsca, osoby, porę dnia i zapach.
To są przeżyte zdarzenia, które nas tworzą. Wypełniają.
Uważność jest fotografią z udziałem wszystkich zmysłów, która na zawsze zostaje w Tobie.
Więc jeśli siedzisz na wodą, co teraz pewnie częste, bo lato jędrne i rumiane, to wciągasz powietrze, żeby sierpień tego roku i to miejsce zapamiętać. Jeśli patrzysz na swoje dzieci, które skaczą do wody albo kogokolwiek innego, to jesteś świadoma emocji, jakie w Tobie wywołują.
Dźwięk, głosy, plusk wody, śmiech dochodzi do Ciebie świadomie, nie mija Cię.
Czterdzieste siódme pacz mami jest czterdziestym siódmym, pierwszym i jedynym czterdziestym siódmym pacz mami, jakie mi się w życiu zdarzyło. I Tobie też, wszystkie inne słowa, które ktoś mówi do Ciebie.
W tym jedynym życiu w takim wymiarze, tu i teraz, jakie jest.
Wiatr, który wieje, słońce, które łaskocze, jest tym właśnie sierpniowym i limitowanym jedynym.
Albo owoce, które smakujesz.
Bardzo malinowe maliny, może jeszcze mokre od wody, która je umyła.
Albo struktura kartki książki, którą właśnie czytasz.
A potem najnudniejsze na świecie, automatyczne, powtarzane setki razy rozwieszenie ręczników po powrocie z plaży. Przecież pachną, chłodzą ręce, poddają się wiatrowi. To jest uważność. Cyk, zdjęcie z sześciu zmysłów.
Wiesz już, o co mi chodzi?
O świadome bycie.
I ja wiem, że wieszanie prania jest prozaiczne. Robienie na drutach też. Albo rozmowy w pracy i telefony na ten sam temat. Ale to wszystko odbywa się raz. Następne będzie inne.
A jak wszystko traktujemy wielokrotnie i powtarzalnie, to nic w nas nie zostaje.
Są nawyki, a nawyki-pierdyki nie wymagają myślenia.
Wstajemy rano, myjemy zęby, idziemy do pracy, a po południu dzieci, planszówki, kolacja, prysznic i spać. I łotdefak dzisiaj wtorek, czy czwartek?
Ile ja mam lat w ogóle, bo ten czas taaaaak leci?….
Po co uważność?
Bo nadaje wartości. Stajemy się realni. Nie chwilowi. Świadomie jesteśmy. Tu. I teraz. W tej chwili. W tym wieku. W tym odbiorze świata. Siebie.
Bo otwiera na świat i rozwija. Widzę, słyszę, dotykam, smakuję, nie oceniam, jestem.
Bo obłędnie uczy cierpliwości. Oddychaj, bądź, obserwuj. Wielokrotnie powtarzana czynność, jeśli skupi nas na sobie, bo właśnie teraz się dzieje, traci wielokrotność i nabiera innego wymiaru. Chwilowego. Dla naszej pamięci: wiecznego.
Bo odstresowuje. Uważność to wyższa forma koncentracji i trening dla wszystkich naszych zmysłów. Angażuje nas fizycznie i intelektualnie. Zanim poniesie Cię gniew albo podniesiesz głos, przez sekundę skup się na sytuacji. Masz zaciśnięte zęby? Pięści? Całe ciało?
Jeśli to w sobie zaobserwujesz, szybciej Cię puści. Masz zamiar wrzasnąć na dziecko, bo prosiłaś już dwadzieścia razy, żeby wykonało Twoje polecenie? Popatrz na jego twarz, uważnie. I zastanów się nad sytuacją.
Uważność świetnie torpeduje i neutralizuje gniew.
I nie mówię, żeby się skupiać na wszystkim przez cały dzień. Bo to mało realne.
Uważność to ćwiczenie umysłu. Można zacząć od kilku minut dziennie.
Wypicia kawy. Porannej rozmowy. Pościelenia łóżka. Podlania kwiatów. Głaskania kota.
To fajne uczucie odbywać się świadomie.
Pozdrawiam sierpniowo:)