Życie w zachwycie.

Sensy i wdzięczność.

22 września 2017

Sensy i wdzięczność.

Mam niestety przypadłość, przez którą raz na jakiś czas mam osobisty koniec świata. Kiedy dzieje się dużo rzeczy, na które nie mam wpływu, a które mnie dotyczą i są ważne. Kiepsko znoszę tygodnie obfitujące w skrajne emocje, które mocno sięgają w głąb siebie.

Do tego moje perspektywy dotyczące przyszłości nie mają jeszcze żadnych kolorów, nie mam kompletnie na siebie pomysłu, co chyba mnie w tej chwili najbardziej ściąga w dół. Przez ostatnie pięć lat określałam mocne strony i umiejętności innych ludzi, a na dzień dzisiejszy myśląc o sobie wymieniam tylko jednym tchem, czego sama nie potrafię.

A napięta wrażliwość okazuje się wtedy żadną odwagą tylko największym sabotażystą w drodze do ponownego ogarnięcia się i otrzepania.

Po prostu czasem zdarzają się dni, kiedy życie przerasta. Zwyczajnie. Koniec, wyłączyło się. Nagle zacina się wrodzony optymizm i nic nie działa. Ja też.

Jeszcze kiedyś siedziałam skulona na kanapie osiągając stan biedronki w kieszeni. Teraz już umiem sobie z tym radzić. Akceptuję i przestałam się wstydzić, że jest mi źle i nie mogę się ruszyć.  Że czasem sobie nie radzę. Również ze sobą.

A potem torpeduję bezsensy szukając punktów odniesienia, które składają mnie na nowo w całość.

Bo oprócz kiepskich chwil i codziennych kłopotów są przecież w życiu momenty doskonałe. Których nic nie może zepsuć. Które są poza czasem i gdzie czarne dziury nie mają wstępu. 

Zwyczajne sensy codzienności. I nagle całość pojawia się na nowo.

Kiedy wstaję rano i otwieram drzwi od tarasu i wciągam pierwszy łyk powietrza w kompletnej ciszy.

Kiedy słyszę równe oddechy moich śpiących dzieci.

Kiedy słyszę kilkanaście razy na dzień koam cię (ch im zawsze ucieka).

Kiedy coś mnie rozśmieszy do łez.

Kiedy zwyczajnie świeci słońce i grzeje w twarz.

Smak herbaty, kiedy wraca się zmarzniętym do domu.

Powrót do domu po długiej nieobecności.

Długi wieczór z przyjaciółmi.

Dawno niewidziany, ważny człowiek.

Ciepły piasek pod stopami.

Słowa, które nagle pojawiają się pod palcami.

Drobiazg zrobiony dla innych.

Leniwy sobotni poranek.

Książka, od której nie można się oderwać.

Ciasto, które się udało (to jest poważna sprawa, dla mnie ma to naprawdę głęboki sens).

Wschód słońca nad morzem.

Wino i rozmowy o życiu do rana.

Dżinsy, które leżą absolutnie bez zastrzeżeń (bo to nie jest takie oczywiste znaleźć takie dżinsy).

Cisza i kiedy nie trzeba się spieszyć.

I zaraz za tymi chwilami pojawia się oldskulowe słowo wdzięczność. Że jest tak wiele i na czym można się codziennie budować, nawet jeśli znowu jest pod górkę i chwilowo nie ma do kogo zadzwonić. 

Zawsze można zauważyć, że jest miękka pogoda na sweter, jak dziś i można wyjsć na długi spacer.

Znowu wciągnąć powietrze do płuc. Po drodze kupić czekoladowe ciastko z malinami, razy dwa rzecz jasna.

Dołożyć brakujące fragmenty, kupić też bukiet kwiatów na stół w drodze powrotnej i przypomnieć sobie, gdzie odbywa się codzienne mikrożycie.

Namacalne.

W tych drobnych chwilach, na które czasem nie zwraca się uwagi, bo są tak oczywiste.

Ściskam mocno.

Mamy jesień.

Buziaki.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook