Relacje małe i duże Rozwój

Najważniejsze, żeby spróbować.

28 września 2017

Najważniejsze, żeby spróbować.

W niedzielę rano przybiega do mnie podekscytowana młodsza B. i przejęta mówi, że chce wziąć udział w konkursie swojej ulubionej youtuberki (lat 14, historie z figurkami littlest pet shop, czyli minizwierzaków). Konkurs polega na tym, żeby odegrać po swojemu i wrzucić na youtube fragment ostatniego jej filmu. Trzeba się nauczyć tekstu, przygotować minidomek dla tych kilkucentymetrowych postaci i w miarę sprawnie to nagrać. 

Obserwuję jej przygotowania i przejęcie. Prawie cały dzień spędza w swoim pokoju. Wieczorem cytuje mi cały tekst i pokazuje wersję próbną nagrania. Mam wilgotne oczy. A co będzie, jeśli nie wygra?

– Słuchaj, ale wiesz, że na pewno bardzo dużo osób weźmie w tym konkursie udział? – pytam. Może się zdarzyć, że wygra ktoś inny…

Wiem – mówi – nie muszę wygrać.  Najważniejsze, że s p r ó b o w a ł a m. I się starałam.

Mam kulkę w gardle. Smarkam potem w poduszkę.

***

Myślę potem o swoich planach na weekend, które miałam. Że wreszcie usiądę i zacznę, o d w a ż ę się do tego, co już dawno mam w głowie i nawet zdeponowałam to u osób życzliwych, żebym nie mogła od tego uciec i w końcu się za to zabrać.

Tymczasem znowu wysprzątałam szafki, z wyjątkową czułością i bez przekleństw zajrzałam pod kanapy, gdzie leży wszystko możliwe, od mojego ulubionego długopisu, którego szukałam od kilku dni po patyczki po lodach. Poukładałam na nowo książki na półkach.

Nawet kaktusa umyłam.

Bo przecież jeszcze nie jestem gotowa, jeszcze niewystarczająco dużo wiem i umiem. Czytam więc kolejną mądrą książkę, która ma mnie do tej supergotowości przybliżyć.

Przypadłość bycia niedoskonałym, w swoim własnym, sabotującym siebie samego wyobrażeniu. A za nią cała kultura wstydu bycia niewystarczająco dobrym. Do zrobienia czegoś, do zmiany, do spełnienia marzenia. Jeszcze nie teraz. Przypadłość, której nie ma moje dziecko, jeszcze nie popsute przez system.

***

Żyjemy często z tą przypadłością przez lata. Mówimy o planach i pięknych marzeniach, ale tak często nie jesteśmy gotowi. Zostajemy w miękkich strefach komfortu, które z czasem wcale się nimi nie okazują.

Przecież niespełnione plany, które miały zmienić życie, albo nadać mu kierunek, uwierają. Ciążą i wywołują agresję przed każdym poniedziałkiem, od którego miało się zacząć i znowu nie zaczęło. Nie zacznie nigdy. Bo ten poniedziałek staje się nawykiem, kolejnym, z których składamy się my i w rezultacie nasze życie.

W sobotę wieczorem oglądam na TEDzie wykład Brene Brown o wstydzie, w którym mówi, że TED to w zasadzie konferencja poświęcona niepowodzeniom. Wszyscy, którzy w niej występują opowiadają o swoich porażkach, doświadczyli ich. Dzięki nim są spełnionym ludźmi. Odważyli się. S p r ó b o w a l i.

Czy jest się kiedykolwiek gotowym na jakieś wyobrażone, świetne, fantastyczne życie? Na wystartowanie z własną firmą, podróżą dookoła świata, na nową pracę, zmianę w sobie? 

Patrzę na moje dziecko, jak cierpliwie klei minikanapę dla swoich figurek.

Czy jest się kiedykolwiek gotowym na życie w pełni?

Tak.

Codziennie rano. 

W tej chwili, w której ona szykuje się do konkursu, w chwili, w której ja sprzątam szafki. Zamiast usiąść do swoich notatek.

Banalne jeśli chcesz być szczęśliwym, bądź, ma nagle głęboki sens.

Chodzi o to, żeby mieć odwagę. Najważniejsze, żeby spróbować.

Żeby zawsze próbować. W końcu tylko wtedy dowiemy się, na ile tak naprawdę nas stać.

Przypomina mi się T. S. Eliot: tylko ci, którzy ryzykują za bardzo, mogą się dowiedzieć, jak daleko można zajść.

Muszą to sobie sama powiesić nad biurkiem. Aghhh.

Pozdrawiam ciepło czule żegnając wrzesień.

Nadchodzi czas na zupy. Te akurat zawsze mi wychodzą…

Buziaki.

TAGS
POWIĄZANE WPISY