Rozwój

Najtrudniejsza miłość świata.

3 lutego 2017

Najtrudniejsza miłość świata.

Kiedy jest się dziewczynką, mówi się nam o tym, że trzeba być dobrym, szanować innych, zwierzęta i drzewa. I trzeba być miłym dla innych, dla zwierząt i drzew. Zakłada się nam sukienki i mówi, że wyglądamy pięknie, a jak ich nie nosimy, to nagle nie mówi się nic. 

Ale nie mówi się i stawiam butelkę dobrego Barolo, że prawie żadna z nas w dzieciństwie tego nie słyszała, żeby być miłym dla siebie.

Żeby szanować siebie i żeby wreszcie siebie kochać w całej cielesnej okazałości. W piżamie i bez.

Dla mnie, do dzisiaj, jest to najtrudniejsza i najbardziej skomplikowana miłość świata.

Stałam się dla siebie samej niefajna gdzieś w okolicach 10 roku życia. Po zmierzeniu obwodu uda centymetrem i porównaniu z tabelką w jakiejś wczesnodziewczyńskiej gazecie podjęłam niezłomną decyzję, w której trwałam mniej więcej do 17 roku życia, że nigdy, przenigdy nikt mnie nie zobaczy w bikini. Bo nie zmieściłam się w rozmiarówce. O półtorej centymetra. I słowa dotrzymałam. Natura mi sprzyjała, bo do tego jeszcze stałam się dziewczęciem tak pryszczatym, że co rano chciałam przestać istnieć. Dramatu mojej młodości i nienawiści do siebie samej nie zauważył nikt, bo siedziałam w domu i czytałam książki, więc wszyscy mieli święty spokój i uważali, że żadnych problemów nie mam. A rodzice robili sobie żarty z mojej spuszczonej głowy mówiąc, że zawsze oglądam swoje buty.

Jako podlotek nie byłam ani patykowata ani okrągła, raczej zawieszona w krainie nijakości. Na upartego mogłabym z tym żyć.

Ale najważniejszą etykietę urodową, która załatwiła mnie na całe życie, dostałam od życzliwej koleżanki z klasy, która przekazała mi, że jej mama określiła moją twarz jako bardzo pospolitą. Usłyszeć coś takiego w siódmej klasie, klasie żeńskiej, od dziewczyny, która należała do grupy popularnych (najładniejsze, najbardziej kasiaste, lubiane, uwielbiane), to było towarzyskie morderstwo z wyjątkowym wyrafinowaniem. A potem do tego wszystkiego jeden chłopak (mam nadzieję, że już dawno go coś pożarło i resztki zwymiotowało) powiedział, że jestem brzydka.

Czułam się przez całe lata ze swoim ciałem i twarzą okropnie, tak bardzo, że lustro było moim wrogiem publicznym numer jeden. Wlokłam się za swoimi atrakcyjnymi koleżankami zazdroszcząc im popularności i smarkając w rękaw kurtki. Dużo wiedziałam, dobrze się uczyłam, pisałam wiersze, ale to wszystko nie miało dla mnie żadnej wartości. Byłam pospolita. Byłam brzydka. Bez wyrazu, kształtu, rozmyta. Społecznie nieakceptowalna.

I ja wiem, że są tacy, którzy przechodzą nad tym do porządku dziennego, mają w tyłku, co kto o nich myśli. Patrząc na to z pewnej perspektywy też zastanawiałam się, dlaczego tej koleżanki i tego wstrętnego chłopaka wtedy nie zabiłam albo przynajmniej na nich nie naplułam. Ja po prostu do wtedy nie wiedziałam, że uroda jest aż tak ważna. Dlatego, że nigdy nie usłyszałam w domu, że jestem ładna albo że chociaż coś we mnie jest przyjemne. Moje ciało i twarz nie było nazwane. Dlatego mój obraz siebie i stan urody nazwał za mnie świat na zewnątrz.

Moja pospolita twarz określiła mnie na lata. I nawet jeśli jakiś chłopak zwrócił na mnie uwagę i powiedział fajna jesteś, to chociaż chciałam mu uwierzyć, moje zdefiniowane przez świat zewnętrzny udo, za grube o 1,5 centymetra w relacji do wzrostu i wieku, mój kartoflany nos i brak talii, kazały szeptać, że to kłamstwo. I nawet związki i stan zakochania, w którym jest się z założenia pięknym i bezwarunkowo akceptowanym, nie pozwolił mi nigdy być odrobinę milszą dla siebie, kiedy znikał chłopak, który mnie kochał. W konfrontacji 1:1, czyli ja i ciało, nie miałam dla niego i siebie litości.

I teraz już wiem, jasne, że to nie uroda nas definiuje, ona przemija, to piękno ze środka jest ważne. Ale to wszystko to są takie pieprzenia, które nie zmienią faktu, że jeśli ty nie czujesz się ze sobą w porządku, ty, od samego początku, ze swoim nosem, łydką i biodrami, to zawsze będzie ze środka wychodzić ten robal brzydactwa. Zawsze będą to lata nauki,  i klepania się po ramieniu szepcząc jesteś okej, jesteś naprawdę okej, mała.

Prawda jest taka, że od momentu urodzin nas, kobiety, definiuje nasz wygląd i to, czy jesteśmy odbierane jako ładne, czy nie. 

Kiedy jesteś facetem, nikt nie wytknie ci zmarszczek pod oczami i braku cycków, bądź ich nadmiaru. Kiedy jesteś kobietą nieważne, co masz do powiedzenia. Ważne jest na początku, jak wyglądasz.

Prawda jest taka, że wszystkie chcemy być ładne. Ale najbardziej na świecie chciałybyśmy same tak o sobie myśleć i mieć gdzieś opinie innych.

To myślenie zaczyna się wcześnie w domu.

Teraz już  wiem, jak sobie ze swoją urodową etykietką radzić. Potrafię robić niezły make up i poukrywać trochę pospolitość, udaję, że mam talię, choć jej nie mam i potrafię schować to, czego nie lubię. I jak to wszystko zrobię i jeszcze mam dobry dzień, to czuję się ładna. Są dni, że trenuję przed lustrem pozę zwycięzcy i powtarzam nie garb się, nie garb się i nawet mi wychodzi. I do tego wiem, że mam kilka cech charakteru, dzięki którym nabrałam do siebie szacunku i które mnie wspierają, jak mam dzień rozpaczy przed lustrem.

Czasami  już kochamy się, z moim ciałem, choć to najtrudniejsza miłość świata. 

I kiedy czytam, że małym dziewczynkom nie powinno się mówić, że są ładne, że to tu jest przyczyna późniejszych rozpaczy, że to seksizm i stereotypy, to bardzo się z tym nie zgadzam. Uważam, że trzeba mówić jak najbardziej. Ale nie ładna w sukience. Nie z powodu ubrania, wagi i koloru włosów. Jesteś ładna ty, jedna jedyna. Nie ładniejsza od tamtej albo w porównaniu z tamtą. Jesteś świetna ty, ze sobą całą, od stóp do głów. Drugiej takiej nie ma. Kocham cię.

Młodsza B pyta wczoraj wieczorem: czy uważasz, że jestem ładna? A jak ty o sobie myślisz? –  pytam. Jestem ładna. Dużo wiem. I umiem śpiewać.  Tak, kochanie, tak właśnie jest. Każda, każdy jest ładny i wspaniały.

Jesteś świetna, powtarzam jej. W środku, na zewnątrz, jedyna taka na świecie.

Chcę, żeby była pewna, zanim na dobre stanie do wyścigu w świecie szkolnej i życiowej popularności, że nie potrzebuje dowodów z zewnątrz na potwierdzenie swojej wartości.

Bo możemy marzyć o równości i głęboko wierzyć w mądrość i charakter, ale nie zmieni się nigdy konstrukcja i ludzka przypadłość, która nas ocenia przez filtr wyglądu. Bo jest trzeci luty, a na fejsbukowej stronie wielkiego magazynu tytuł: 7 kroków do bikini body, jak szybko schudnąć do lata. 

Żeby nie definiował nas nasz wygląd, potrzebna jest bezwarunkowa miłość w dzieciństwie i nauka bezwarunkowej miłości do siebie. Tam się wszystko zaczyna. Bo jak tego nie ma, to się trzeba cholernie napracować, żeby siebie polubić.

Co mi się już czasami udaje.

Pozdrawiam mocno. Cmok.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook