Wiosenna terapia.
Wiosenna terapia.
Koniec. Wreszcie się kończy ten lodowaty koszmar. Już wiem, dlaczego luty jest najkrótszym miesiącem roku. Dwadzieścia osiem dni chłodu i bezbarwności wystarczy. Codzienny wygląd opatulonego miśka też już mi obrzydł, do tego w taki mróz nieustannie trzeba uważać, z jakim wyrazem twarzy wychodzi się na mróz. Po krótkim spacerze nie można go już zmienić.
Miasta są takie brzydkie zimą. Nawet przedmieścia są okropne, wszystko jest okropne o tej zimnej, nieludzkiej porze roku. Gapię się na tulipany w wazonie i wzdycham z wdzięcznością do pani w telewizji, która opowiada o poprawie pogody na weekend.
Jest w zasadzie początek roku, a ja mam wrażenie, że zimno wyssało ze mnie wszystkie pokłady energii. Jest mi ciągle zimno, mimo grubych skarpet na stopach.
Zimą trudno mi być uważną. Nie ma mowy o żadnej uważności. Wybiegam myślami daleko w wiosnę i mam nadzieję, że odda mi moje siły, a słońce optymizm.
Zaczął się marzec i wszystko zacznie się zmieniać na lepsze, prawda?
Z kubkiem herbaty siadam na kanapie, w ulubionym lewym rogu i robię sobie wiosenną terapię.
***
Jeszcze chwilę i będę mogła spać przy uchylonym oknie. Nie ma nic piękniejszego niż dźwięk rozgadanych rano ptaków, które lubią drzewo przy mojej sypialni.
Widzę już okna, które otwieram rano w pokojach u dzieci. Kiedy jeszcze chłodne, ale już przyjazne powietrze opatula przestrzeń i zostaje z tą świeżością w mieszkaniu do wieczora.
Zaraz nadejdzie lekkość ubioru i gołe kostki w balerinach. Rozpięty płaszcz. Moja błękitna torba. Malinowy kolor paznokci.
Uśmiechy mijanych ludzi. Bo wiosną wszyscy są milsi, lubią siebie i świat bardziej. Nie sposób nie lubić, kiedy wszystko nagle nabiera kolorów i intensywności.
I pójdę na spacer do pobliskiej kwiaciarni, w której nagle będą piwonie (one są tak wspaniale instagramowe, awwww), kwiaty dzieciństwa z działki mojej babci. Pachnące i cudownie puszyste w swojej piwoniowej, mięciutkiej objętości. Którymi pachnie w całym pokoju.
Myślę o smaku pomidorów, które wreszcie będą zachwycającymi pomidorowo pomidorami i słońcem.
I za chwilę będę sadzić kwiaty na tarasie. Będzie pachnieć ziemią i wiatrem.
Będę siedzieć na pomoście nad rzeką. Słuchać szumu wody i traw.
Zaraz będzie słychać śmiejące się dzieci biegające do wieczora. Widzę już twarze B&B wracających z podwórka, z rumianymi policzkami i głośnym pić! i co jest do jedzenia?
Wyobrażam sobie słońce, które zagląda przez żaluzje i razem z wiatrem maluje wzory na ścianach i mojej twarzy.
Jeszcze trochę i soboty znowu będą leniwe i z kawą na tarasie i cichą muzyką w tle.
Myślę o wyjazdach za miasto w niedzielę i okularach przeciwsłonecznych na nosie.
O kawiarniach nagle pełnych w swoich ogródkach.
I nagle, któregoś dnia rano wstanę i okaże się, że wszystkie drzewa mają liście i wybuchły już magnolie.
Wiosną nie ma smuteczków. Nawet melancholia odpuszcza, ze zrozumieniem robi miejsce dla radości ze zwykłych rzeczy.
Bo przecież pojawią się nowe rodzaje lodów (na to co roku najbardziej czeka młodsza B). I będzie można znowu chodzić boso. Wyjsć z domu z mokrymi włosami. Upiec tartę ze świeżym truskawkami, jedyne ciasto, które mi naprawdę wychodzi…
Znowu tak mocno będzie się chciało żyć. Spacerować wieczorami razem po mieście. Rano samej w ciszy z aparatem.
Znowu nie będę bała się poniedziałków. Nawet je po zimowej niechęci polubię. Wiosną przecież wszystkie dni tygodnia są wspaniałe.
Wiosną nie ma się czego bać.
Wiosną pojawia się odwaga. I wiara we własne siły.
Na pewno będę dużo pisać i zachwycać się światem.
I wszystko będzie miało sens
Już za chwilę. Jestem przygotowana i szeroko się uśmiecham.
Wiosno przyjdź.
Ściskam spod koca wyjadając łyżeczką hummus.
Buziak.