Wpisy

Ćwiczenia z życia.

3 listopada 2023

Ćwiczenia z życia.

Radzisz sobie już jakoś? – pyta mnie niespodziewanie starszy B., moje szesnastoletnie dziecko, którego ciągle ulubioną zabawą w domu jest chowanie się za drzwiami i straszenie mnie. A ty? – odpowiadam pytaniem na pytanie (choć często powtarzam, że tak się nie robi). Już tak, powoli. Już się zdarza.

Już się zdarza, mnie również. Nowe życie. Mam ekspres do kawy i nowy kubek, czasem tylko, wieczorem, łapię się na tym, że opowiadam bezgłośnie, co u nas słychać i czuję nagle skurcz całego ciała i nie mogę się ruszyć. 

Jakie to dziwne, mówi młodsza B., nagle też wyższa ode mnie, poukładana i trochę chmurna, kiedy spacerujemy razem nad rzeką (i nagle jesteśmy w tym samym miejscu, w które przyjeżdżaliśmy zawsze latem, dawno temu, w innym życiu), że tyle jest w nas i tyle się dzieje, a potem nagle okazuje się, że zostają tylko fragmenty, strzępki i nie wiadomo, co z tym zrobić. To dobrze, czy źle? – pytam. Nie wiem jeszcze, mam dopiero czternaście lat, słyszę, powiedz mi.

To zależy, odpowiadam jej, choć chyba bardziej sobie samej. Kiedy w fali powracających obrazów pojawiają się pęknięcia, powoli rozmazują się kontury albo ostrość, pojedyncze sceny wyrywają się z kontekstu i zaczynają tworzyć swoje własne opowieści, nie wiem, czy to jest dobre. Kiedy tracę to, co jeszcze zostało, już i tak kruche i dawno nienamacalne i jeszcze nie wiadomo w końcu, komu wierzyć – czy głowie, czy snom. I czy to wszystko naprawdę jest moim życiem?

To zależy. Kiedy okazuje się, że wydawało mi się, że nie przetrwam, a jednak ciągle jestem i wiele miesięcy później mrużę oczy od słońca. I przez chwilę, zaskakująco rozlewa mi się w środku ciepło. Między chłodną melancholią listopada i świadomością, że pęknięcia są nieustannym doświadczaniem życia.

I kiedy zamykam oczy, a młodsza B. siedzi obok i słucha muzyki na pomoście, wraca do mnie, że nie ma takiego miejsca na świecie, do którego mogłabym uciec przed sobą. To dlatego banał „wszystko masz w sobie” jest tym, co tak trudno czasem przyjąć. Każda praca nad lepszym wyobrażeniem nas samych, nad dobrym życiem zaczyna się w miejscu, w którym właśnie jestem, niezależnie od tego, czy to las czy łóżko, na którym czasem leżę skulona bez ruchu.

I zaraz potem nagle zastanawiam się, czy mogę, tak po prostu, teraz, czuć to ciepło i zaskakującą bezwarunkową radość? Radość z czasu z moim dzieckiem, z wody i drzew, fruwających wokół liści, z tego, że ja  j e d n a k jestem, że  z o s t a ł a m. Czy mogę? 

A może o tym też właśnie jest życie, o tym, że nie wszystko można zrozumieć i wytłumaczyć. I jeszcze, że jest o rewersach. I własnym tkaniu pomiędzy nimi, szukaniu równowagi. Albo może o świetle pojawiającym się między jedną szczeliną, a drugą.

***

Hotaru, czyli rodzimy świetlik, czytam potem wieczorem, ten dziwny chrząszcz z mięciutkim ciałem i świecącym podbrzuszem, stał się w ciągu wieków w Japonii motywem buddyjskich rozważań i wierszy. Świetlik i światełko, którym błyszczy, jest metaforą tego, co zajmuje zen, czyli krótkotrwałość ludzkiej egzystencji, która uczy nas uważności i zrozumienia, że jesteśmy częścią natury. Hotarusy w miniaturze swego istnienia i blasku symbolizują ludzkie życie – świecą o zmierzchu, krótko, najintensywniej latem. Zdumiewająco piękne i delikatne. Kruche.

dobrego listopada,

xoxo,

a

muzyka na dziś: parov stelar::the sun

 

TAGS
POWIĄZANE WPISY