Kilka myśli na koniec sierpnia.
Kilka myśli na koniec sierpnia.
Po ponad dwóch latach, nagle, zaczynam czuć. Dosłownie, zaskakująco, aż boleśnie. W ciele i w miejscu, którego położenia nie bardzo umiem określić, miejscu poza umysłem, spiętym od tak dawna w trybie przetrwania i gotowości do obrony. Zaczynam czuć siebie i zaczynam robić notatki zdziwiona, że słowa wysypują się ze mnie garściami. Jak kiedyś.
W ostatni dzień sierpnia wcześnie rano wsiadam do pociągu i wyjeżdżam na chwilę z dużego miasta. Potrzebuję zostawić za sobą ciągły wzrost i tempo, któremu nie potrafię i nie chcę się poddać oraz gotowe ramy opowieści o ludziach i świecie. Potrzebuję zostawić za sobą geometryczne, zamknięte formy, w których brakuje mi powietrza.
Potrzebuję natychmiast horyzontu, który jest daleko ode mnie i który się rozmywa. Potrzebuję przestrzeni i zagubienia we własnej głowie, rozsypania się i zdziwienia, nowej opowieści o sobie i tego, kim jestem.
Wracam świadomie do miejsca, w którym kiedyś w komplecie spędzaliśmy letnie, wolne dni. Patrzę na jezioro, nad którym zawsze wieje wiatr, dziko i nieprzewidywalnie i siadam na trawie z nadzieją, że poplącze mi myśli, że nie będę wiedzieć nic przez chwilę, że będę tylko w czuciu i życiu.
I jestem, do skurczu całego ciała, nagle widzę B.& B., kilkuletnich, oddałabym wszystko, żeby mieli w sobie tamtą wiarę, że wszystko w ich życiu będzie zawsze piękne i jasne. Patrzę na łódki, w jednej z nich A. pływał z nimi dawno temu i śmiał się, kiedy starszy B. wyskakiwał mu z niej do wody.
Chmury przewalają się przez niebo, w powietrzu przeplatają kolorowe latawce kitesurferów, tak jak moje obrazy z dawnego życia, w którym było bezpiecznie, za którym tak bardzo czasem tęsknię.
Przywiązanie jest przyczyną cierpienia, tak dobrze o tym wiem, tak niemożliwie trudno jest nad tym zapanować. Choć tutaj, nad wodą, jest łatwiej, pogubione neurony nie próbują od razu racjonalizować i szukać jakichkolwiek rozwiązań.
Pozwalam sobie rozkruszyć się na kawałeczki, być miękkim istnieniem bez żadnej skorupki i formy, nawet nie muszę wycierać oczu, wiatr wysusza je, zanim cokolwiek zdąży z nich wypłynąć.
Dzwoni telefon, wszystko dobrze?, pyta starszy B. Tak, kochanie, wszystko dobrze. Koam cię, słyszę, uśmiecham się do „ch”, głoski, której zawsze w jego wyznaniu miłości brakuje. Ja ciebie też, do zobaczenia w domu.
Składam starannie moje kadry z tego, co nad tym jeziorem było i istniało, puszczone na wiatr pozwalają się ułożyć w środku i wygładzić.
Sierpień odchodzi, ciepły i wolny.
Wracam do domu, do tego, co obecne, co żywe. Nie wiem, co będzie i co się zdarzy. Ale cieszy mnie późne lato i ten brak jakichkolwiek oczekiwań. Czuję piekącą od wiatru skórę na twarzy spokój, tyle wystarczy na dziś.
dobrego września, xoxo,
a.
muzyka na dziś: taylor swift::marjorie