Letnie podróże.
Letnie podróże.
Tak bardzo chciałbym powiedzieć tacie, że sobie radzę, mówi starszy B. Pochwalić mu się, że trenuję i stanąć obok niego, żeby zobaczył, że jestem już wyższy od niego. Też czasem tak tęsknisz? – pyta mnie. Bardzo, czasem aż nie mogę się ruszyć, znasz to? Znam, odpowiada mi starszy B., chłopiec o szarych oczach i szerokim uśmiechu.
Nie lubi niespodzianek i nagłych zmian, za wszelką cenę pragnie przewidywalności i nie bardzo chce być poważny, ciągle wyskakuje zza rogu i drzwi, żeby mnie przestraszyć i ma z tego niezły ubaw. Torby przed wyjazdem pakuje na ostatnią chwilę.
A ja czasem zastanawiam się, czy to nie dlatego, że tak szybko okazało się, że w życiu nic nie jest do końca pewne? I że dorastanie wcale nie okazało się beztroskie?
Duża część tego, co nazywamy osobowością, czytam, zależy od tego, w jaki sposób zdecydowaliśmy się radzić sobie z lękiem i smutkiem.
Młodsza B. poukładane ma wszystko, miesiąc temu kupiła zeszyty do szkoły i ma najwcześniej spakowaną walizkę, kiedy znowu wyjeżdżamy do małego miasta z mieszkaniem z widokiem na park. Ja, mami, mówi do mnie, mam ogarnięty outfit i fryzury na każdy dzień tygodnia.
Bo tylko tu możesz mieć całkowitą kontrolę, myślę, ponieważ życia na zewnątrz do końca i zawsze przewidzieć się nie da?
Składam suche pranie, wygładzam materiał i sierpniową tęsknotę zaczepioną jak pajęczyna na tarasie, której nie widzę, którą pająk cierpliwie plecie od początku lata, a w którą codziennie wchodzę otwierając rano drzwi.
Pakuję swoją torbę, najmniejszą, wkładam do niej ubrania w dwóch podstawowych kolorach, bez życzeń i oczekiwań. Choć przecież w środku tak bardzo się cieszę na ludzi, miejsca, rozmowy i stary park. Ale moje równo ułożone koszulki w torbie informują, że ma być przewidywalnie i jakby co, to zadaniowo. Jestem przygotowana na zmianę. Nic mnie nie może zaskoczyć, zdumiewa mnie ta nagła myśl i rozśmiesza jednocześnie.
A może to nie o kolory chodzi, zastanawiam się wrzucając jeszcze do torby lakier do paznokci w kolorze beżu, tylko o czucie, o ciało, które mnie boli i zawraca do trudnych miejsc, o radość, której chcę i której się tak boję, bo zaraz znowu zniknie?
Czuję skurcz w brzuchu. Na ostatniej imprezie, na której byliśmy z A., miałam sukienkę w kolorze magenty.
Jeśli wychodzisz z długotrwałego trybu „walcz albo uciekaj”, czytam, ciało potrzebuje dużo czasu, żeby nadrobić zaległości w braku spokoju i równowagi, których tak długo nie miało.
Już to wiem, i tłumaczę to też obojgu B., że nie da się przyspieszyć. Im bardziej stawiam się do pionu i więcej wymagam, tym większy czuję opór. Kalendarze to jedno, a ciało i wszystko, co w nim, co jest nami to osobny wszechświat i ma swój własny wymiar czasu.
Nie da się szybciej i nie da się miękko. Choć robię wszystko, żeby im było możliwie najlżej. Ale torby, gotowe do drogi, pakują po swojemu, tak, jak im się z tym układa, najgłębiej w środku.
Choć przecież jakoś się układa. Czasem zaskakuje śmiech we wspomnieniu nas wszystkich, dawno temu. Czasem młodsza B. zabiera wszystkie zdjęcia do siebie i zamyka drzwi. Czasem późno wieczorem zakładam słuchawki, biorę psa na spacer i biegnę w rytm muzyki.
Wszystko żyje w nas. W swoim czasie. Wszystko ma swój własny kosmos.
Wszystko żyje, połączone, bez początku i końca, tylko kształty się zmieniają.
Tak czuję, biegnąc wieczorem w sierpniu z psem.
dobrej końcówki lata,
xoxo,
a.
muzyka na dziś: brandon banks::gold