Luty.
Luty.
Mam słabość do niewielkich kształtów. Minifiliżanek do kawy i miseczek na sama – nie – wiem – co, po prostu były piękne i potrzebowały właścicielki. Do minimalnych karteczek na trzy słowa, drobnych kamyków, które trzymam w kieszeni, a które potem ściskam, wypowiadając po cichu życzenia, wypuszczane w kosmos.
Wybór zwykłego długopisu jest wycieczką nie lada, bo gdzie znaleźć taki, który jest najbardziej cienki z możliwych i zapisuje słowa tak lekko jak puch? Notesy też niech będą najmniejsze, a wazony tylko na trzy polne kwiatki.
Mikrokosmos codziennego świata. Nie tylko rzeczy mieszczących się w dłoni. Nagłych błyszczących drobinek na moich rękach – szuflada wypełniona fiolkami z brokatem mojego młodszego dziecka ciągle jest go pełna, choć już dawno nie widać go na jej palcach. Patrzę na własne palce, nagle też błyszczące, czuję tak przejmująco kruchość, siebie, moich dzieci, wszystkiego.
Mikrokosmos zdarzeń. Ich obfitość, kiedy się na chwilę zatrzymuję. Rozdrobniony świat otwiera na zdumiewającą ich obecność. Zaskakuje. Odbiera moc ego, które zawsze nieobecne tu i teraz, ciągle czegoś chce, czegoś szuka, stale niezadowolone.
Wiem, że kiedy starszy B. czuje się w swoim życiu niepewnie, musi mi kilka razy wyznać miłość. Jego koam cię i moje ja też, Synku daje mu poczucie przynależności i kontaktu z bazą. Kiedy młodsza B. przychodzi się przytulić wiem, że jest jej źle i na dziś wystarczy jej własnego świata, potrzebuje pobyć w moim.
Przed chwilą była pełnia, śnieżna, lwia i ponoć miłosna. A noce przejrzyste i chłodne tak, że lodowate powietrze drgało w płucach, aż je rozsadzając. A może to właśnie z miłości? Nie wiem.
Moja ulubiona, wyblakła do niemożliwości torba, w której nosiłam od lat pół domu, na wypadek kataklizmów i inwazji obcych, po prostu osunęła się na ziemię, smutnie dyndając przetartym paskiem. Więc na pełnię i tę miłość kupuję nową, dużą i jakby różową, z kieszenią, pewnie na te moje kamyki.
Mail, który miał nadejść, ważny dla mnie, utknął zapewne gdzieś w czasoprzestrzeni, a ja znowu wpadłam w pułapkę wielkich oczekiwań i odpowiednią do nich proporcję rozczarowań.
Mikrokosmos.
Zawsze obecny ratunek drobnych, niewielkich rzeczy. I bezwarunkowej radości z nich.
W środę tak bardzo świeciło słońce, aż do łez.
Wieczorem wychodzę na zmrożoną łąkę. Pies ociąga się z powrotem do domu. Potem, w domu, kroję bagietkę, której okruchy śmiało i bez skrupułów zasypują całą podłogę.
Przy stole nie ma przez chwilę mojej odpowiedzialności, która czasem tak ciąży i sprawia, że kulę się czasem ze strachu, nie ma spraw nie do rozwiązania i sytuacji bez wyjścia. Wszystko jest przejrzyste i proste. Niczego nie brakuje.
Są słowa i ich kształty wypełnione tym, co w środku, a sens życia zawiera się we wspólnej rozmowie. W zbieraniu potem talerzy i okruchów po kolacji. Późnym wieczorem w sprawdzaniu oddechów, zamykaniu okien. Zapisaniu kilku słów na małej kartce, które kiedyś, to już wiem, uratują mnie przed kolejnym końcem świata.
Jest dobrze. Tyle, ile potrzeba, żeby być czasem bezwarunkowo szczęśliwym.
xoxo,
a.
muzyka na dziś: lianne la havas::paper thin