Kilka myśli z małego miasta.
Kilka myśli z małego miasta.
Znowu pakuję nasze torby. Wkładam trochę rzeczy, aparat i książkę na drogę. Będę kilka dni w moim mieście, w którym od zawsze w sobotę o szesnastej wyłączane są światła na skrzyżowaniach. W mieście, które mogę przejść wzdłuż i wszerz na piechotę. Nie ma już w nim moich rodziców, tyle lat. Nie ma A. Nie ma też kina „Gdynia”, w którym były zawsze kolejki do kasy biletowej.
Otwieram okna w pokoju z widokiem na stary, gęsty park, zaglądam w zakamarki, tak dawno nas tu nie było.
Jestem w tej podróży już tak długo. Między jednym miastem, a drugim. Z przypadku, z życia, z życiem, które tak się poukładało. W zawieszeniu. Radości i znużeniu tym. Pakowaniu. Rozpakowywaniu. Nieprzynależności nigdzie. Tęsknocie. Tak czułam przez wiele lat i temu pozwalałam się prowadzić. I nagle przyszło olśnienie. Że te podróże dają mi doświadczanie tego, co jest najważniejsze.
Zauważyłam, że torby co roku są coraz mniejsze, że nie o nie chodzi, że jadę dla ludzi, dla czasu, dla tu i teraz. Że to się liczy.
Zawartość moich toreb pokazuje mi, jak bardzo wszystko jest kruche i tymczasowe. Że w podróży, w tym i z tym przemieszczaniem się od zawsze rosną też moje dzieci (dałem radę spakować się w mały plecak, krzyczy z pokoju starszy B.)
Że B&B rosną we wpadaniu w ramiona dawno niewidzianych ludzi i kilka dni później w rozstaniach i łzach. I widzą już, że to jest część życia. Absurdalna i zdumiewająca stała – brak trwałości wszystkiego .
Może notują już, że trzeba być uważnym. Że nie ma co odkładać na później, spotkań, słów i otwartych ramion. Ale też że życie pełne jest dobra i radości, jeśli tylko się w nim zatrzymujesz.
Że ważne jest to, czego nie da się składać i zapakować do torby.
Siedzimy ze starszym B. na tarasie w domu nad jeziorem. Pada deszcz, jest tak cicho i nie ma nikogo w okolicy. Tylko na samym środku wody człowiek, stojący w swojej łódce, zarzucający daleko wędkę. Dobrze mi tu, mówi B.
Układam powoli w wiaderku dojrzałe pomidory, które chwilę temu zerwałam z krzaków. Będzie sos?, pyta młodsza B. Będzie dużo sosu.
Znowu pakuję nasze torby. Zaraz wracamy do wielkiego miasta. Zamykam okna w pokoju z widokiem na park. Zostawiam na parapecie niedopalone świeczki i figurkę Buddy, który się uśmiecha, przypomina o nietrwałości i nieprzywiązywaniu się.
I chociaż wiem, że zaraz sobie wszystko poukładam i wytłumaczę, znowu pozszywam serce, bo znowu mi się rozpruło w kilku miejscach, pozszywam, bo mam w tym przecież sporą wprawę, to dzisiaj wyjątkowo trudno mi z tym.
Z ulotnością, kruchością i z tęsknotą.
Ale wiem też, że już za chwilę, za drzwiami, które zamknę z czułością, zostawię świat takim, jaki jest i będę czuć melancholijną, ale jednak radość, że do niego należę.
Niezależnie od miejsca. W drodze też.
Już mi to czasem wychodzi.
do zobaczenia, drogi sierpniu za rok.
xoxo,
a.
muzyka na dziś: pacific coliseum :: wave catalyst