Zapiski z półmroku.
Zapiski z półmroku (choć dni coraz dłuższe).
Trudno jest mi odnaleźć się w tym zagubieniu, które nagle opanowało cały świat i nałożyło się na mój własny tryb przetrwania, w którym ciągle jestem, a z którego tak bardzo już chciałabym wyjść. A z którego nie potrafię.
Smutek mojej własnej straty nakłada się się na zdjęcia świata, który dygocze, a ja mam flash back, stoję zamrożona bez mocy, bez możliwości ruchu i wracam do punktu wyjścia sprzed miesięcy. Znowu te same sny, znowu w totalnej czujności na moje dzieci, rejestruję każde wahnięcia nastroju i mimo mocnego postanowienia, że już nie, pozwalam sobie płakać na środku łąki, codziennie.
Obijam się o absurdalne poczucie winy wobec własnych przywilejów, bo pomimo tego, że jest mi źle, mogę spokojnie wracać do domu i nic mi nie grozi. Nie wiem, co mam z tym zrobić.
Niedaleko mnie świat płonie, a ja tak bardzo chciałbym usiąść i móc pisać z tą wiarą, którą miałam kiedyś, że te słowa mają sens.
Jakie piękne jest to moje zaprzeczanie i wyparcie rzeczywistości.
Usiłuję sobie wszystko to poukładać i nie bardzo mi wychodzi. Kurczę się i brakuje mi oddechu, kiedy myślę o dzieciach, tych, które teraz uciekają i o swoich, zatrzymanych znowu w pół drogi do nastoletniej normalności.
Ale wiem, już to wiem, przerabiam to przecież od tylu miesięcy, że niezdrowo jest uwierzyć, że to, co mam w głowie jest prawdą. Że nic nie ma sensu. Nic już się nie zdarzy. Wszystko za mną. Marzenia są bzdurą i dla małych dzieci.
Wtedy zajmuję czymś ręce. Biorę do ręki ziemię i sadzę kwiaty. Układam książki. Zabieram aparat i idę na spacer. Piszę, nawet jeśli to kilka zdań, nawet jeśli dyktatura mojego umysłu mówi, że to bzdura. Głowa sprowadzona do tu i teraz uspokaja się. To pomaga. Daje poczucie sprawczości, chociaż na chwilę.
Zauważyłam, że trzeba mieć mini cele, mówi mi młodsza B., wtedy jest łatwiej. Zastygam nad doniczką. Znowu chce mi się płakać.
Posprzątam swój pokój, mówi starszy B., ten sam, w którego słowniku nie ma takiego pojęcia, trochę sobie poukładam to wszystko, tłumaczy.
Rok temu, w czasie choroby A., w marcu, napisałam w swoim notatniku (to był pierwszy i ostatni mój bullet journal): zdumiewające jest to, że przez całe swoje życie, w czasie swoich końców świata nie mogłam w żadnej chwili tak po prostu się rozpaść. Zawsze był ktoś, o kogo musiałam się zatroszczyć, kogo nie mogłam zostawić.
Może to przywilej?
Wyjątkowe szczęście?
xoxo,
a.
muzyka na dziś: sworn :: reflection