Molekuły.
Molekuły.
W piątek po południu dopijam kolejną zimną kawę, pozostawioną rano, myślę, co jeszcze powinnam zrobić według swojej własnej, długiej księgi powinności. Co zorganizować, co powiedzieć, o czym nie zapomnieć, co przygotować? I jak tu się jeszcze ulepszyć? Troszeczkę. Czego powymagać od siebie, za co się skrzywić, o co się wkurzyć na macie, że mi nie wychodzi?
Tyle czasu poświęcałam kiedyś na poszukiwanie lepszej siebie i życia, które miało być tym najwspanialszym i wymarzonym.
Jakie będzie, myślałam, kiedy już uda się się to osiągnąć?
Jakie byłoby, równiutko przystrzyżone i zaprogramowane, żeby ani chwilki z niego nie tracić na rzeczy niepotrzebne?
Z jakich wspaniałych nawyków powinnam być wtedy złożona i poskładana? Jak bardzo byłabym wtedy szczęśliwa, jak już bym się w tym życiu nareszcie urządziła?
Piszę – kiedyś, a jednak dopijając tę zimną kawę w piątek, którą już nawet zdążyłam polubić, łapię się na tym, że pędzę, że coś ciągle muszę, że księga powinności otwiera się od czasu do czasu.
Że gonię za umysłem, małpy w mojej głowie mają się świetnie, że uciekam od tego, co jest.
Dawno temu starszy B. zapytał: kiedy otworzysz tego szampana, który stoi na półce w spiżarni?
– Nie wiem, jak przyjdzie czas.
– Ale jaki czas?
– Może jak będzie ciepło?
– Ale w ubiegłym roku latem ten szampan też tam stał.
Więc kiedy zdarzy mi się ten czas?…
A jeśli już był? A jeśli jest codziennie?
Wychodzę boso na zimne deski tarasu. Nic mnie tak nie przywraca do pionu, ten chłód i idąca za tym prostująca świadomość bezradności, gdyby mi cały ten mój komfort zabrali. Te deski pod stopami. Bliskich ludzi. Duży stół, przy którym siedzimy, śmiejemy i kłócimy. Gubione i znajdowane poczucie sprawczości. Oddech.
I nagle czuję. Santosha. Jest wszystko. Nic więcej nie potrzeba.
Wieczorem oglądamy z młodszą B. zdjęcia sprzed kilku lat. Uszczerbki w szerokich, mlecznych uśmiechach ich dwójki, starszego i młodszej.
Moja prywatna galaktyka.
Molekuły.
Na zdjęciu nagle widoczna kompletność.
Wszystko na wyciągnięcie ręki. W mikromomentach.
Czy chcesz być tu, czy gdzieś indziej? – znowu czytam pytanie Ajahna Brahma (są książki które otwierają się przed nami szkatułkowo i jego takie właśnie są, znowu mam ją przy sobie i odkrywam w jej lekturze kolejne sensy).
Na dzień dzisiejszy nie mogę być nigdzie indziej, a jestli nawet, to inne miejsce nie zmieni tego, co czuję i tego, co jest. Wszędzie zabieram siebie i sposób, w jaki przyjmuję to, co jest.
Zatem zostaję, odpowiadam Brahmowi, zostaję tutaj, moje życie i wszystko, co w nim, potrzebują mnie. Ja jego. Takiej, jakiej jestem.
To, co jest, co się przytrafia, musi zostać przeżyte.
•••
Punktualnie o ósmej rano telefon świeci uprzejmym dzień dobry. Dziś, w sobotę, dwudziestego dziewiątego stycznia, słońce zajdzie dopiero o 16:48. Powód numer 14 do tego, żeby zamknąć oczy i poczuć miniradość. Tyle już światła, w którym można się zanurzać.
Otwieram okno, różowy świat wschodzącego słońca zalewa cały mój pokój. Pies czeka z dzikością psiego serca i w pełnej gotowości na spacer. Pies. Powód numer 4, żeby się wykonać jakiś ruch.
Lody w sobotę rano. Palce moich dzieci i psi nos odbite na szybie, usuwane bez końca. Bezsenna noc. Często skurcz serca i strach. Kawa, o której zawsze zapominam, choć dziś siadam i piję ciepłą. Sny, moje i dzieci, które zbieram co rano i wypuszczam w świat.
Trzeba mocno oddychać.
I szeroko otwierać oczy.
Molekuły drobnych, najważniejszych sensów na wyciągnięcie ręki.
Jakie są Twoje?
pozdrawiam Cię najserdeczniej,
xoxo.
muzyka na dziś: golden gardens :: arbour