Guziki i plastry.
Guziki i plastry.
W czasie, w którym teraz jestem, najbardziej zaskakuje, że nie ma żadnych stałych. Pisanie o jakichś przewidywalnych formach i etapach po tym, kiedy ktoś znika na zawsze, nijak ma się do tego, co pojawia mi się kolejnego dnia. Cztery kroki do przodu, osiem w tył, a potem tydzień niebycia, bezruchu. Cyfry zmieniają się nieustannie.
Zdumiewa zaskoczenie sobą, bo nagle okazuje się, że nic o sobie nie wiem. Wszystkie wiadome stały się nieobecne. Co mnie poruszy, a co wcale. Co zrobię nieoczekiwanie z łatwością, co kiedyś wydawało mi się niemożliwe, a czego nie uniosę, nawet jeśli jest to tylko kilkaset gram tego, ile ma rosnący stos liści na moim tarasie.
Tymczasem dzisiaj czuję, że nie. Dzisiaj nie mogę wiele. Dzisiaj tylko poukładam kartki z dawnych dni i zetrę okruchy ciasta ze stołu, ważą tak bardzo dużo mniej niż ten październik, cała ta jesień.
Po południu otwieram szufladę, w której chowam nici i igły, tasiemki i kilka błyszczących drobiazgów nie pasujących do niczego. Wiążę potem z resztek kokardki i supły, dokładam trochę aksamitu i guzików, żeby było się czego trzymać, zszywam razem układając z tego plan na listopad, w listopadzie młodsza B. ma dwunaste urodziny, trzeba się jakoś ogarnąć.
***
Wydawało mi się, że wiem dużo o nieprzywiązywaniu się. Przeprowadzki kilkanaście razy w życiu, minimalizm materialnych potrzeb, spory zbiór granicznych doświadczeń.
A jednak wchodzę w to miasto od wielu tygodni, w którym jestem od tylu lat, które ciągle jest mi obce, przez które przepływam przezroczysta i kulę się w miejscach, w których kiedyś siedziałam, marnowałam czas albo celebrowałam życie i snułam jakieś plany i nagle jakiś stolik i wąska ulica mają znaczenie i nie mogę się z tym rozstać.
Może ze sobą, z tym co we mnie, co chce odejść, musi, razem z A.? Nie wiem, w tym obszarze też poruszam się powoli, dowiadując się o sobie nowych rzeczy.
Nagle nie mogę się ruszyć i nie wiem, co mam z tym zrobić. Wszystko to razem mnie przerasta. I czuję, że nie uda mi się tego ominąć, nie schowam się w głośnym centrum miasta, gdzie już wiszą gotowe do zapalenia kaskady świateł w kształcie bombek.
Nie schowam się w tłumie ludzi, w rozproszeniu i pędzie, w zapachu pieczonych ziemniaków i ciepłego wina, które pojawiają się na każdym rogu.
Wiem, że w tym przywiązaniu, którego miało we mnie nie być, którego brak tak pielęgnowałam w sobie przez tyle lat, będę musiała się w końcu zanurzyć i z nim zmierzyć, dotknąć i pogłaskać je, a wtedy utulone i uznane może odejdzie. Razem z nim część mnie.
Zawsze po miejskich wyprawach, które też są dla mnie nowe, po tym, co trudne, co nie daje się uciszyć, ale wychodzone staje się łatwiejsze, przychodzę do domu i znowu naklejam na siebie plastry. Tam, gdzie boli i tam, gdzie nagle jest pusto.
Lewa strona jest bardziej obolała, już wiem.
Tymczasem znowu piekę ciasto, a przecież nigdy tego nie umiałam, taką siebie znam, zapach jabłek i cynamonu ściąga dzieci do kuchni. Pies czeka cierpliwie na spadające z góry okruchy.
Nagle życie, obecne, namacalne. Tak dobre.
***
I chociaż wiem, że boli najbardziej, kiedy wyciągam serce na zewnątrz, to kiedy dzieci idą spać i pies też już chrapie obok, siedzę z sercem w rękach i trzymam je nieruchomo, delikatnie.
Potem oklejam ostrożnie plastrem równych oddechów moich dzieci, nadzieją tego, co kiedyś się poskleja, ułoży.
Wszystko będzie dobrze, mówię, choć czasem nie wiem, czy do pokojów obok, czy do opatulonego dłońmi serca, czy do psa, przytulonego do moich kolan.
Wszystko będzie dobrze, mówię chyba też do siebie.
Wszystko się poukłada.
Będzie tak, jak ma być.
xoxo.
a.
Dziękuję, że jesteś moim Patronem. Twoje wsparcie jest wyjątkowe i dzięki niemu tworzy się już kilka nowych rzeczy.
Jeśli jeszcze nie jesteś, możesz dołączyć tu:
https://patronite.pl/agnesonthecloud