Co robić w soboty? Poradnik bardzo subiektywny.
Co robić w soboty?
(poradnik bardzo subiektywny)
Z dawnego życia zostały mi soboty, soboty, w których mój smutek odkładam na chwilę gdzieś na bok, delikatnie, najdelikatniej, jak tylko mogę.
Z dawnego życia zostały mi soboty ciągle pełne czułości do istnienia, po prostu, do życia bez spoglądania w kalendarz.
Soboty bez planu i celu, ciągle pełne marzeń, zdumienia, niemyślenia o żadnym jutrze, przyszłym tygodniu, jakby poza tą sobotą nic innego nie miało istnieć i jakby ten dzień miał się nigdy nie skończyć.
W soboty tak bardzo lubię żyć.
Wczesnym rankiem zabieram psa, ciepłą kawę do kubka i idziemy na spacer. Siadam pod drzewem na łące, pod którym ktoś wiosną postawił dwa krzesła. Latem chowałam się w jego cieniu, dziś stawiam krzesło w jesiennym słońcu, ogrzewam w nim twarz i coraz szybciej stygnącą kawę.
Pies leży w trawie, siedzę obok, zamykamy oczy, słuchamy razem świata.
W sobotę rano chodzę po ciepły chleb, pomidory i czekoladę do ciasta. W sobotę rano młodsza B. je lody przez śniadaniem. I śniadanie w ogóle je się u nas o której się chce i gdzie tylko się chce. I nikt się z niczym nie spieszy.
Coś planujemy, idziemy gdzieś dzisiaj?, pyta starszy B. Nie, w sobotę nie robimy nic. Jak dobrze.
W soboty żyjemy najmocniej jak tylko się da. Jak tylko umiemy. I bez pośpiechu.
Co zatem robić w takie soboty?
Powoli oddychać. Otwierać serce, napełniać powietrzem brzuch. Pomyśleć przez chwilę, jakie to fenomenalne i zdumiewające – żyć.
W soboty bez planów można bez ani niteczki wątpliwości wierzyć, że wszystko jest piękne i takie zostanie. I całe to wyobrażenie piękna zapisywać na kartkach i rozklejać je, gdzie tylko się da.
Bo energia zawsze podąża za uwagą.
Można czytać trzy książki* naraz, porzucać je po kilku stronach i wracać do nich. Albo i nie. Bez żadnych wyrzutów sumienia.
Można leżeć na macie do jogi, w savasanie, z psem u boku, dużo dłużej niż zwykle. Z zamkniętymi oczami wyobrażać sobie piasek i chłód wody.
Za nic nie pozwolić prowadzić się głowie, zatrudnić do studiowania cieni na ścianie (bo słońce trzepocze przez żaluzje) serce i przyglądać się temu z zachwytem.
Zrobić wycieczkę po okolicznych sklepach i kupić za grosze przeceniane już po południu kwiaty. Potem układać je w nieskończone wzory, utrwalać na zdjęciach razem z muszlami z dawnych wakacji.
Zrobić koncepcyjną** mieszankę przypraw do jesiennych zup, z kuminem i kolendrą w roli głównej.
Upiec czekoladowe ciasto, również koncepcyjne***, bo zabrakło do niego masła i skończyły się orzechy, ale są płatki owsiane i migdały – soboty są właśnie po to – dajmy się życiu i ciastu zaskoczyć.
Można w końcu mocno czuć, najmocniej, życie tu i teraz i doświadczać przebłysków.
Tak nazywam na użytek własny te zadziwiające chwila, kiedy wszystko jest kompletne. Kiedy czas się zawiesza, życie staje się mieszanką spokoju i pewności, że o to w nim chodzi, tylko o to, o ten moment, że wszystko inne nie ma znaczenia.
* „O czasie i wodzie” Andri Snaer Magnasona, „Ciepło” Niny Czarneckiej, „Trwała przemiana”Daniela Golemana, Richarda J. Davidsona – wszystkie bardzo polecam.
** przez koncepcyjną mieszankę przypraw rozumiem odmierzanie przypraw bez odmierzania – trochę papryki, trochę cynamonu, ciut więcej kuminu, etc. Z zasady tak gotuję:)
*** koncepcyjne ciasto czasem się udaje, a czasem nie, ale na ogół tak:))
pięknego października,
xoxo,
a.
Zostań moim Patronem:
https://patronite.pl/agnesonthecloud