Pomiędzy.
Pomiędzy.
Pomiędzy to graniczność, bez przynależności do konkretnego miejsca, a jednak przynależności wszędzie, gdzieś w nieustannej wolności przemieszczania się i zastanowienia się, gdzie zostać na chwilę. Może na dwie. Może na dłużej, ale zawsze w tej wolności.
Pomiędzy to bycie w drodze, to ruch, wieczne trwanie.
Wrzesień od czternastu lat rozpoczyna się dla mnie urodzinami starszego B. Ten zaczął się słońcem i smugą zbyt szybkiej dojrzałości mojego syna. Nie lubię urodzin, mówi, a w tym roku w ogóle nie chcę ich obchodzić. Przytulam go z całych sił, znowu mi urósł.
Carmen* mówi, że też nie lubi. Naprawdę? Tak, mówi, że wkurza ją, że zjeżdża się cała rodzina jeden raz w roku. Osobiście obchodzi urodziny codziennie, bo cieszy ją każdy dzień. I tak od sześćdziesięciu dziewięciu lat. Naprawdę poleca, mówię do B. Przynajmniej się roześmiał ( a Carmen naprawdę tak powiedziała tydzień temu pakując mi figi i lawendę do torby).
Wrzesień w jej ogrodzie to dynie giganty i mój leżący pies z szaleństwem w oczach w samym środku mini stawu pełnego znieruchomiałych żab.
Wrzesień powoduje, że się rozpuszczam, dla mnie to miesiąc właśnie graniczny, pomiędzy słońcem, a już jego cieniem, żegnania dzikości serca i beztroskiego chodzenia boso. Jakbym nie mogła udźwignąć ani siebie ani pojawiającego się chwilami, krótkimi jak szybki oddech, zwątpienia, czy cokolwiek ma sens, skoro z każdym krokiem mijam. I ja i oni, najbliżsi mi. I przecież A. naprawdę odszedł, choć czasem jeszcze wydaje mi się to niemożliwe.
Znam to uczucie tak dobrze, kłujące, wypełnia mnie aż dotkliwym bólem i gdziekolwiek jestem, staram się wtedy jak najszybciej wrócić do domu i zająć fizycznie, dosłownie, czymkolwiek, co dotyczy codzienności. Wczoraj zrobiłam porządki w szafkach w kuchni. Pogrzebałam w ziemi i przesadziłam kwiaty. Coś napisałam. Pomogło. Zawsze pomaga – nurzanie się w codzienności po czubek głowy. Aż do zmęczenia.
***
Kilka dni temu usiadłam pierwszy raz do wycinek z gazet. Chciałam pozwolić się poprowadzić sobie samej i zobaczyć, gdzie się znajdę przeglądając gazety i wycinając z nich to, do czego intuicyjnie sięga moja ręka. Wylądowałam w lesie, wśród drzew i gdzieś nad jeziorami, wśród wielości zwierząt i całego mnóstwa wielkich, gościnnych i nakrytych stołów, gotowych na przyjście ludzi.
Dwa dni wcześniej zatrzymało mnie gdzieś w czytaniu zdanie – zapytaj siebie, czego potrzebujesz, co jest dla ciebie ważne, więc może właśnie przyszła do mnie odpowiedź?
Póki co karmię się tym i rozgaszczam przy tym stole, w swojej głowie goszczę innych, zabieram to ciepło wspólnoty na chłodniejsze dni.
***
W maleńkiej książeczce Davida Chadwicka, Zen is right now, będącej hołdem dla Shunryu Suzuki i zbiorem historii i anegdot o nim, Chadwick przytacza króciutką rozmowę:
Powiedział do mnie: „Najważniejszą rzeczą dla ciebie powinno być rozwijanie cierpliwości. Po prostu przestań walczyć. To jest klucz – nie walcz”.
Zdałem sobie sprawę, że on mówił nie tylko o walce z innymi, ale, przede wszystkim, o tym, żeby nie walczyć ze sobą.
Tak minęło mi lato i tak je żegnam, tak wchodzę w jesień. Bez walki i z zaufaniem.
***
Żyjemy nie zauważając życia, pisze Terzani w mojej ulubionej książce Nic nie zdarza się przypadkiem. Śpimy nie zwracając uwagi na to, co nam śni.
Jako dziecko znałem ludzi, którzy mieli czas. Byli to pasterze z Orsigni w Apeninach Toskańsko- Emiliańskich, gdzie jeździłem na wakacje. Spędzali całe godziny ze źdźbłem trawy w ustach, wyciągnięci na łące na zboczu góry, patrząc z daleka na swoje stado, rozmyślając, marząc i układając strofy. Czasem zapisywali je rylcem na kamieniach w pobliżu źródeł albo śpiewali w niedzielę podczas zawodów poetyckich, siedząc wokół gąsiora z winem. W Indiach wszyscy mają czas i często też jakieś proste przemyślenie, którym dzielą się z przechodniami – jak ten człowiek parzący herbatę w skromnym baraczku przy wiejskiej drodze. Podaje ci ją w glinianej miseczce i uczy, jak cisnąć potem naczyniem o podłoże. W ten sposób staje się ono na powrót częścią ziemi… z której zrobi się następne miseczki. Podobnie jak się dzieje z nami.
***
Co zatem robić? Nie walczyć, jak mówi Suzuki. A więc istnieć, po prostu, bez życzeniowości i oczekiwań, przede wszystkim natychmiastowych skutków. Od czasu do czasu rozbić miseczkę, żeby nie zapomnieć o własnej kruchości i o tym, że tu i teraz jest jedynym, co się dzieje. A w chwilach zwątpienia podnosić głowę do góry, zatrzymywać się i łapać trochę gwiezdnego pyłu, wypełniać nim kieszenie.
Czyli pomiędzy. Graniczność.
Jednak.
Więc Henryk Elzenberg miał rację:
… celem życia jest: w swojej jednostkowej duszy odbić jak najwięcej kosmosu.
dobrego, karmiącego września,
xoxo,
a.
*więcej o tym, co mówi Carmen znajdziesz tu: Co mówi do mnie Carmen
Zostań moim Patronem:
https://patronite.pl/agnesonthecloud