Migawki.
Migawki.
W tym roku lipca nie było. Nie pamiętam z niego prawie nic poza tym, że był upalny, a najtrudniejsze do przeżycia były weekendy. Pierwszy raz w życiu cieszyłam się na każdy poniedziałek, otwarte sklepy, otwarte cokolwiek, co dałoby mi jakieś zajęcie, okazję do wyjścia z domu, zajęcia głowy, odwrócenia uwagi od tego, co teraz takie trudne.
Pomaga pisanie, pomaga fotografowanie, słuchanie muzyki i joga.
W zaskoczeniu układania życia na nowo znajduję w sobie samej miejsca, które są dla mnie nowe. Jeszcze do niedawna byłam przekonana, że nie jestem w stanie utrzymać przy życiu nawet najbardziej wytrwałych kaktusów, tymczasem od jakiegoś czasu moim ulubionym zajęciem jest amatorska uprawa wszelkiego rodzaju roślin pokojowych.
Podcinam, sprawdzam wilgotność ziemi, ścieram kurz z liści, rozmawiam i doglądam, w razie potrzeby przesadzam, zawsze w asyście Sieny, czego skutkiem jest ziemia rozniesiona po całym mieszkaniu.
Gdziekolwiek nie pójdę, łypię tylko, czy jest możliwość urwania od kogoś kolejnej, nowej szczepki, bo zaskakującą radość daje przyglądanie się rozwojowi malucha z jednego listka, niż kupno gotowej doniczki. Nie mam jeszcze wielkich osiągnięć, ale fikus Beniamina już rośnie i widzę, że dobrze mu u nas.
Po prawie roku czasu wzięłam do ręki aparat, znowu noszę go w torbie. Zaglądam w okna i witryny, w kałuże, bo sierpień zdecydowanie wyciszył mocne, lipcowe słońce. Zatrzymuję się na chwilę i w tym zatrzymaniu pojawia się zapomnienie, czasem nawet zdumiewająca mikrosekunda absolutnego spokoju.
Uczymy się siebie z dziećmi na nowo. Nic nie jest takie, jakie wydawało mi się, że będzie. Są nagle tak zaskakująco dojrzali. To, w jaki sposób radzą sobie ze stratą. Tak odmiennie, tak inaczej od moich wyobrażeń. Co pokazuje, jaką iluzją jest świat stwarzany nieustannie w naszej głowie.
Codzienność wyszywana na nowo wysupłuje nam nowe rytuały. Codzienne, wspólne obiady, późnowieczorne rozmowy na kanapie, obserwuję ich i słucham, rozczula mnie to, każdy taki wieczór to kolejny mały szew na sercu.
Wiesz, co jest najtrudniejsze, mówi starszy B. któregoś popołudnia, kiedy jestem z nim sama – nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie będę się mógł do niego przytulić, że go po prostu nie zobaczę. Synku, odpowiadam, w tej chwili na świecie jest pewnie kilku takich chłopców jak ty, którzy stoją i rozmawiają o tym z kimś, jak ty ze mną. Nie jestem w tym sam, prawda? Nie, nie jesteś, kochanie, ty i B. i ja też. Też o tym myślałem, mówi, to mi pomaga, wtedy jest mi trochę lżej.
Przytulam go najmocniej jak potrafię i przytulam też w tym geście samą siebie. Biorę od niego cały ocean miłości i kilka fal siły. Na cały sierpień.
niech będzie słoneczny, jeszcze trochę słoneczny.
xoxo,
a.