Wpisy

Cały piękny bałagan życia.

8 maja 2021

Cały piękny bałagan życia.

Maj  przypomina, że już zaraz będzie lato. Skończy się kolejny, przedziwny rok szkolny (kolejny… jak to smutno brzmi…) moich dzieci.

Wzrusza mnie jeszcze pewnie chwilowa beztroska i prostota ich wymagań – coś do picia, coś do jedzenia, może dziś coś zamówimy?…

Latem sama przechodzę w tryb dziecka i ograniczam poprawną dorosłość – dwie pary spodenek i trzy koszulki, na zmianę. Zamykam oczy i wieczorami zanurzam się w kilku marzeniach.

Nie wiem, kim chcę być, jak dorosnę, mówi starszy B, ciągle jeszcze nie wiem. Nie musisz, synku, odpowiadam, naprawdę nie musisz.

Czy to pytanie jest w ogóle potrzebne? Czasem okazuje się, że nie zostajesz osobą ze swoich wyobrażeń.  To może frustrować, w tak zachłannym świecie, pełnym teorii nieustannego wzrostu, spełniania się i wzywania do odważnych wypraw poza strefę komfortu. Możesz wszystko, tylko think big. Uh.

Dlaczego nie stawia się pytania, jaki chcesz być, co jest dla ciebie ważne? W kontekście człowieczeństwa, w kontekście bycia i przeżywania swojego życia, cennej, króciutkiej, kosmicznej chwili? O ile ważniejsze byłoby ćwiczenie ciekawości i odwagi, o ile cenniejsze pielęgnowanie dzikości serca, zamiast systemowej i trenowanej poprawności umysłu?

Zanim zdążyłam się zastanowić, kim chciałabym naprawdę być, zawodowo zostałam kimkolwiek, żeby się nie rozpaść. Między jedną pracą, a drugą, wieczorami w kuchni drobne zapiski, co roku o tej samej porze kilkuwersowy życiorys, na kartce, wciśnięte potem w puste opakowanie po papeterii, jednej z niewielu rzeczy, która została z mojego domu.

Czasami tak mocno szukamy i dążymy do tego idealnego punktu, w którym marzenia i my sami moglibyśmy być jednością. To ta chwila, kiedy wszystko gra, kiedy wiemy, co chcemy robić i porywa nas to i wreszcie czujemy, że znaleźliśmy nasz cel w życiu. 

Ale ta chwila to tylko milisekunda, reakcja chemiczna, okrągła, puchata, która uwodzi, zaraz potem znika, ulotna. Jak za każdym minięciem mety, chwila euforii, konfetti, bąbelki  szampana radośnie strzelające w nos, a zaraz po tym codzienność i zdziwienie – i to wszystko, już?…

W niej, wydaje się, nie ma nic, co nadałoby nam wyjątkowości i uzasadniło nas, nasze działanie, przywołało sensy. Bo przecież działanie nas definiuje, słyszymy od dzieciństwa. I jego wyniki.

Na pewno?

Nie jesteśmy tylko tym, co robimy zawodowo i w czym się spalamy. Jesteśmy tym, co nas zatrzymuje i wywołuje smutek, gdybyśmy mieli to stracić. Jesteśmy tym, co wywołuje w nas drżenie i strach i krótkie momenty zapomnienia o całym świecie.

Wartość życia, wydaje mi się, polega na zdawaniu sobie sprawy z chwili naszego trwania w czasie. Momenty euforii są ważne, ale nie stanowią o wszystkim. Ani trochę.

Cały piękny bałagan życia, w którym jeśli się wysilisz i poskładasz maleńkie cząstki, wszystko do siebie pasuje.

Życie. 

Czasem spokój i radość do utraty oddechu, częściej końce świata, między tym wszystkim raz w roku równonoc, a potem spadające perseidy.

•••

Któregoś poranka zostawiam domowy chaos i z laptopem na kolanach ogłaszam, że najważniejsza jestem ja i pisanie, że potrzebuję, choć na chwilę. Chwilę później priorytet moich liter jest niczym wobec rzeczy, które nie mogą czekać, pustych brzuchów i zebrania prania, które nie kończy się nigdy.

Wieczorem wychodzę z psem i aparatem w ręce, jak kiedyś, dawno temu, właśnie znowu zakwitły maki. Leżę potem w trawie szukając najbardziej dorodnych, ku zdumieniu psa, który już biegnie ze swoją pierwszą pomocą i próbuje mnie chyba w swoim wyobrażeniu ożywić, namiętnie liżąc po policzku.

Nocą budzę się nagle pełna lęków o jutro, nie mogę się znowu uspokoić, otwieram okno i wypuszczam wszystko w kosmos z dziecinną nadzieją, że się rozpłyną.

Galaktyka mruga niewzruszona, wobec niej wszystko takie niewielkie, nawet moje wielkie strachy. Przytulam się do poduszki, czekam na sen, dalej dziecinnie ufna, że rano będzie wszystko w porządku.

•••

Życie z codziennym wysiłkiem do znoszenia spraw małych i dużych, kłopotów, które czasem nie dają się rozwiązać od razu. Czasem nigdy. Związek z kochanym człowiekiem i całym bagażem emocji, które czasem trudno udźwignąć i czasem już ich nie chcesz, myślisz, już nie. Dzieci, które czasem doprowadzają do utraty tchu i zmysłów. Zdumiewające piękno w jakiejś chwili ciszy albo śmiechu. Przebłysk szczęścia i nagła uważność, z zachwytu nad światłem i cieniem.

Czasem zen. Czasem końce świata. W torebce lakier do paznokci. Kamyk od dziecka w prezencie. Kasztan na szczęście z ubiegłej jesieni. Zgubiony dawno pierścionek, kiedyś ulubiony. Ołówek i kilka kartek.

Nie musisz mieć w życiu pasji, nie musisz wiedzieć, kim będziesz, jak dorośniesz. Ale zawsze możesz się otworzyć i poczuć zdumienie, jak zachwycające może być życie, jeśli tylko przestaną uwodzić wielkie oczekiwania i wielkie pragnienia. 

Potrzeba tylko zaufać. Mocno oddychać. Pamiętać, że wszystko jest połączone.

Tak myślę, kiedy czasem brakuje mi sił.

To pomaga.

Przytulam,

xoxo,

a.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook