Czy można się nażyć na zapas?
Czy można się nażyć na zapas?
Czy można się nażyć, nabyć razem i nakochać na zapas? Pozamykać gdzieś to wszystko zachłannie w słoiki, opisać na każdym, który to rok i potem wyciągać w zależności od pogody i jakości czasu?
Ten kwiecień na przykład jest nieustannym listopadem bez widoków na sezon na swetry, a na gołe kostki to już w ogóle, w tym kwietniu wszystko jest trudne i bez żadnych widoków.
Ale kwiecień 2019 był przecież słoneczny i pachnący już o tej porze, tak bardzo.
Więc gdyby tak można było pakować życie i miłość do słoików, to zeszłabym teraz do piwnicy, przyniosła stamtąd ze dwa spore zapasy z datą 04/19, z drobnym dopiskiem pod nią: dużo słońca, miłości w sam raz i porozrzucała we wszystkich pokojach. Dzieciom włożyła do wszystkich kieszeni, A. pod poduszkę.
Można zbierać pamiątki z podróży i nigdy nie oddawać przeczytanych książek. Można kolekcjonować porcelanowe kubki do kawy i butelki dobrego wina otwierane potem na specjalne okazje.
Czy można się nażyć i nakochać na zapas? Nie wiem. Chciałabym.
Od pół roku siedzę coraz częściej sama wieczorami i kiedy nie pilnuję umysłu, ten wędruje w zakamarki pamięci i snuje własne wspomnienia o przeszłości. Gdzie mnie nie było, a chciałabym, według dzisiejszej siebie, co powiedziałam pewnego wieczoru w lipcu dawno temu, a jakich słów nie wypuściłabym teraz ze swoich ust.
Wtedy. Teraz.
Teraz, na tej kanapie, wieczorem w piątek, jestem inna niż wtedy, tamtego lipca albo września, inaczej mrużę oczy i śmieszą mnie i martwią też inne rzeczy niż wtedy, z tamtych opowieści.
Wiem tylko że i wtedy i teraz zawsze na dobranoc miałam i mam w głowie, że jutro może się nie zdarzyć, więc na wszelki wypadek mówię na swój sposób kilka słów o miłości. Gaszę światło w pokojach, odsuwam włosy z twarzy i przykrywam kołdrą plecy.
W wysłużonym notatniku zapisałam kiedyś dialog z młodszym B., wtedy pięcioletnim:
– synku, czy czujesz się wykochany przeze mnie?
– tak.
– czy przytulam cię też wystarczająco?
– tak, ale mogłabyś czasem trochę więcej.
– ile więcej?
– dwieście sześćdziesiąt razy dziennie.
– dobrze, kochanie, będę.
Zapewne nigdy dosłownie do tej liczby nie dotarłam. Ale dzisiaj wieczorem starszy B., lat czternaście, przychodzi do mnie i mówi przyszedłem się przytulić i tulimy się chyba nawzajem, bo nagle widzę, że jest tak wysoki jak ja. Dwieście sześćdziesiąt, synku, myślę i uśmiecham się.
Czy można się nakochać na zapas? Nabyć razem? Nie wiem. Choć tak bardzo chciałabym. Mogłabym się dzisiaj opatulić tym jak kocem, bo na dworze jest cztery stopnie, snuje znowu opowieści mój umysł wędrując po danych miejscach.
Ale jest piątek. Dzisiaj. Teraz. Tutaj. Jedyne co j e s t. Przesyłam światłowodem do A. ciche jestem, zawsze. Ogarniam ramionami nastoletnią potrzebę bliskości obojga B. Odganiam własne strachy. Wydłużam oddech. Tu i teraz. Jest tak dużo. Wystarczająco, żeby się przykryć.
xoxo,
a.