Wpisy

Dmuchawce.

20 lutego 2021

Dmuchawce.

Alan Watts pisał ze swoją głęboką, prostą mądrością zen: jeśli pójdziesz daleko, daleko do lasu i będziesz bardzo cicho, zaczniesz rozumieć, że jesteś połączony ze wszystkim.

Objazdowe kino domowe. Tak nazywam na użytek własny to, co się ostatnio dzieje w mojej głowie. Puszczany wolno umysł urządza mi seanse, jak w całodobowym kinie, w którym spektakl trwa nawet w czasie snu, a wtedy jest chyba nawet lepiej niż u Greenawaya.

Powroty do przeszłości, regresje, suspensy, ciągłe dramaty i barokowe, ciemne scenariusze przyszłości. Nie można zrobić sobie nic bardziej gorszego w trudnym dla siebie czasie niż pozwolić się prowadzić własnej głowie. 

Projekcja naszego umysłu staje się obrazem naszego świata, który często nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.

Stoję nagle zagubiona w kuchni, piję kolejną kawę i nie mam pojęcia, jak smakuje. Jestem bez kontaktu ze sobą i nie umiem nawet powiedzieć, jak się czuję i dokąd idę, jaki to dzień tygodnia.

w czwartek wieczorem zabieram psa na długi spacer, celowo bez rękawiczek i czapki, żeby poczuć chłód do szpiku kości i dowiedzieć się czegoś na nowo o sobie.

Gdzie i kim jestem? I gdzie są sensy?

Pies domaga się siłowania z gałęzią dłuższą niż ona sama, przewracam się na trawę, bo nagle puszcza swój wielki kawał drzewa, właśnie postanowiła pogonić ptaka. Niezmienna radość żywego stworzenia na czterech łapach, gramolę się za nią, dał z błota i otrzepuję kolana.

Halo, tu życie.

Bez regularnych raportów i kontaktów z ciałem i własnym oddechem, często lądujemy tam, gdzie nigdy świadomie byśmy się nie wybrali. Przynajmniej ja, to już wiem.

I choć daleko mi do ustalania targetów, planów rocznych i wieloletnich, kontrolowanej produktywności i całej nowomowy rozwoju osobistego, to jednak lubię celowość własnego działania w jakimś własnym, minimalnym stopniu. Nie obliczonym na sukces i kolejne mety, ale ze względu na dbałość i szacunek do drogi, którą codziennie przemierzam, tkając gdzieś jakąś własną opowieść. 

Może o miłości do życia? 

Raz dziennie siedzieć razem przy stole, inaczej wszystko i wszyscy się rozłażą.

W sobotę śniadania są wielkie i słodkie, głośne i późne, soboty są od nicnierobienia.

Zapisywać, co ważne, co zatrzymuje, teraz i natychmiast.

Jak bierze na żale, rozglądać się i wyliczać, co się ma. Santosha w praktyce. 

Nie czekać na lepsze czasy, żyć mocno w każdej chwili.

Jeśli jest czas na śmiech, śmiać się, jeśli czas na łzy, płakać.

Pamiętać, że złość to oznaka bezradności.

Asertywności uczyć się od dzieci i psa, mają w tym mistrzostwo świata.

Nawet jeśli banałem wydawałoby się uparte wracanie do tu i teraz to naprawdę jest jedyna namacalna rzeczywistość. 

Jakkolwiek by od tego uciekać, poza chwilą obecną jest tylko gorzej. 

Jakakolwiek byłaby przeszłość, przywoływanie jej jest studiowaniem obrazów przez pryzmat tego, kim jesteśmy w danej chwili i co przeżyliśmy, a co teraz jest dla nas ważne, natomiast wtedy, dawniej – niekoniecznie było. 

Przyszłość jest zawsze abstrakcją, zbiorem fantazji, co do których nie ma żadnej pewności, że się wydarzą.

Jeśli jednak jakiś Bóg faktycznie stworzył świat, zastanawia się młodsza B., to dlaczego nam się tyle niefajnych rzeczy przytrafia? Dlaczego na to pozwala? B.,odpowiadam, nikt nie obiecał, że życie będzie zawsze tak smaczne, jak twoje lody, które właśnie jesz. 

Nie wzrastalibyśmy, gdyby nam ciągle było wygodnie, kochanie, choć czasem jest to tak trudne. Bycie na wiecznym haju byłoby na dłuższą metę chyba strasznie nudne. No, w sumie, pewnie masz rację, i odchodzi ze wzruszeniem ramion i skupieniem nad miską, to w końcu sobota i w tym domu lody je się zawsze przed śniadaniem. Również w lutym.

Thich Nhat Hahn, do którego ostatnio coraz częściej wracam i odkrywam na nowo w ciche wieczory, w swojej pięknej książce o medytacji cytuje wiersz: 

Zgubiłam uśmiech,

ale nie martwię się,

nosi go teraz dmuchawiec.

Otwieram szary notes, prezent od młodszej B., żeby to zapisać, a tam też dawne notatki słów Hahna:

W przeszłości byłem chmurą, rzeką i powietrzem. I byłem też skałą. Byłem minerałami w wodzie. To nie jest kwestia wiary w reinkarnację. To jest historia życia na ziemi.

•••

W sobotni poranek, bardzo wcześnie rano, zakładam kalosze, biorę kawę do kubka i idziemy z psem na długi spacer. 

Jeszcze trochę i znowu będą dmuchawce.

xoxo.

a.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook