Kilka myśli na początek roku.
Kilka myśli na początek roku.
Pierwszego dnia nowego roku, wcześnie rano, świat jest biały i doskonale cichy. Tak przynajmniej wyobrażam sobie doskonałą ciszę, w jaką weszłam dziś rano. Żadnego dźwięku ani poruszenia wiatru, nawet Siena stała ze mną przez chwilę zaskoczona tym księżycowym krajobrazem, zanim pogoniła do przodu z całych swoich sił, aż się śnieg za nią zakurzył. Dzikość psiego, szczęśliwego serca w doskonałym istnieniu tu i teraz.
Początek roku to nie jest mój czas. Nie budzę się zmotywowana do startu i działania. Nie umiem się odnaleźć w tej symbolicznej graniczności. Starego i nowego, tego co się udało albo i nie, tego, co od teraz ma się udać i spełnić w związku z nowym czasem, postanowieniem, celem.
Początki roku to dla mnie zawsze instynktowne zatrzymanie nad tym, że coś znowu odeszło, stało się westchnieniem, wspomnieniem. I choć świadomość kręgu życia, cykliczności odradzania się jest cały czas przy mnie, to ta chwila smutku za ulotnością wszystkiego mocno mnie zawsze dotyka, dzisiaj jeszcze mocniej i dotkliwiej.
Najchętniej wśliznęłabym się w styczeń niezauważalnie i z przymkniętymi powiekami czekała na coraz wcześniejsze, minimalnie, ale jednak, wschody słońca, na światło, które wszystko otula i rozgrzewa.
Nie mam kalendarza, próbowałam tyle razy i zawsze porzucony około lutego był wyrzutem sumienia, że nie wychodzi mi produktywność i planowanie.
Nie znaczy to, że nie zakładam jakichś punktów w przyszłości. Że nie spoglądam z ciekawością i nadzieją do przodu, że nie wyglądam z ciekawością przez okno. Ale perspektywa zaledwie najbliższego kwartału odmierzanego drobnymi krokami pozwala mi zanurzać się w tym, co dzieje się obok mnie i we mnie. Tam zawsze jest choćby najmniejszy powód do radości i celebracji jakiegoś progresu, nawet jeśli to tylko osobiste wyzwanie pilnowania własnego umysłu i tego, gdzie ostatnio kieruję swoją uwagę.
Łatwo być uważnym, łatwo być tu i teraz, kiedy wszystko się układa. Poskromić umysł, kiedy wszystko przerasta, opanować ciało, które nie chce się uspokoić i nie można zasnąć kolejną już noc i w samym środku tego prywatnego końca świata być tu i teraz, nadaje chwili obecnej i temu, co ze sobą przynosi innego wymiaru, dużo trudniejszego.
Aktualny moment jest wszystkim, co masz, powtarzam jednak jak mantrę za Thich Nhat Hahnem i dziękuję mu za tę tak czasem niemożliwie trudną, ale najlepszą praktykę skupionej obecności, w której zawsze, zawsze znajdzie się przecież jakaś obfitość.
Nie sposób uznać, że wszystko w tej jednej, obecnej chwili jest tylko złe.
I mimo tego, że tak bardzo chciałabym już w słońce, już boso, już nie być tu, gdzie jestem, to wiem, że jeśli nie nauczę się znajdować spokoju tu, gdzie jestem teraz, nie znajdę go nigdzie indziej.
Wieczorem więc znowu zabieram ze sobą psa i wchodzimy tym razem w mgłę, tak gęstą, że nie widać lamp na ulicy. Pozwalam się prowadzić, pozwalam sobie na zaufanie i nie opieram się.
Może to jest właśnie najlepsza praktyka początku roku i tego, co czasem przerasta przez swoje niewiadome?
Zaufać i pozwolić się poprowadzić. I cały czas sprawdzać stan posiadania w chwili obecnej. W samym jej środku, mimo wszystko, zawsze jest coś, co utula.
dotknę cię — i nagle nowy świat.
gwiazdy poruszą się w inny sposób.
oboje znikniemy.
oboje się pojawimy.
William Stafford
dobrego stycznia, dobrego czasu,
xoxo,
a.