dwie grudniowe mantry.
dwie grudniowe mantry.
W tym roku, okazuje się, najcenniejszym i najczulszym doświadczeniem stały się dla mnie milczenie i zanurzanie się w ciszy.
Kiedy wczesnym porankiem w ciemnej mgle słychać tylko własne kroki i świst wciąganego do nosa, a potem wędrującego do płuc powietrza, znika na chwilę wszystko inne. Rozpuszcza się. To, co trudne, nierozwiązywalne, to, co czeka na mnie za rogiem, a czego nie chcę, to, co jest i teraz czasami waży ciut za dużo.
Kiedy w grudniu przechodzę pod drzewem, które ciągle jeszcze ma liście, zdumiewająco nieopadłe i brzęczące na gałęziach, zatrzymuję się, żeby ich posłuchać, przez chwilę staję się częścią tego krajobrazu. I to daje mi wolność. I koi.
Moja pierwsza mantra na grudzień:
Teraz jest zawsze. Przeczytałam kiedyś u Sama Harrisa, rozprawiającego się z ludzką, nieustanną gonitwą za szczęściem. Zabrałam ze sobą to zdanie dawno temu, mocno do serca i kiedy zbyt daleko wybiegam w przyszłość, przypominam sobie, że nic innego poza mną i tym co słyszę i mówię w tym teraz nie istnieje.
I oprócz tego, że dzięki temu te wielkie, czasem zbyt wielkie, przyszłe niewiadome przestają istnieć, jakość tego teraz staje się bardziej świadomym stanem. Co robię i jak reaguję na to, w czym jestem. A czego często nie mogę zmienić.
To jedna z najcenniejszych praktyk tego roku – niezależnie od stanu uczuć, teraz, jedynie uchwytne, istnieje. Co z tym zrobię, zależy ode mnie. To kolejna chwila wolności – wybór jest mój.
Czekanie na lepsze czasy, na szczęście, na cuda, które odmienią rzeczywistość i nas – nic takiego poza nami się nie stanie. Wszystko wydarza się w środku nas samych. I odbywa się zawsze w kręgu życia, niezależnie od zaklinania rzeczywistości. I mimo krótkości dnia, krótkości oddechu i braku słońca uczy mnie codziennie tak trudnej akceptacji. I daje nadzieję.
Zaraz najdłuższa noc.
Ale przecież też mija.
Potem dzień rozciąga się na nowo, o najmniejszy ułamek sekundy, ale jednak.
Skupienie w teraz jest zawsze obfitością istnienia i pomniejszeniem tego, co przerasta.
Zatem druga mantra na grudzień brzmi:
Kochanie, jestem tu dla ciebie, pisze Thich Nhat Hahn, mówiąc, że to najpiękniejsza mantra jaką można dać drugiej osobie. Jestem tu dla ciebie, czyli świadoma obecność, w której umysł, nawykowo rozproszony i pełen lęku i chaosu, daje się okiełznać i milczy.
To obecność jak najcenniejszy prezent, który można dać, obecność, w której nie ma strachu, tylko nasza pierwotna potrzeba i zdolność do kochania. Żadnej determinacji i uzasadnienia przez działanie, tylko bycie, wyrastające ponad siebie. Bcie dla drugiej osoby, dla siebie, dla życia.
Jestem tu dla ciebie, teraz.
Powtarzam te dwie mantry codziennie i stają się moją rzeczywistością tym trudnym, dziwnym czasie.
Wymagające naszego wysiłku, bo najbardziej lubimy być gdzie indziej, trwanie w chwili obecnej to nie zaklinanie rzeczywistości, ale praktyka, jak nie stracić sensu, kiedy życie czasem przerasta.
I najgłębsze doświadczenie, że jednak nic poza jego wartością, mierzoną wdechem i wydechem, dzielonym tak bardzo z ludźmi, których brak wywołuje tęsknotę, nie ma wielkiego znaczenia.
Tego Ci życzę na ten czas. Z całego serca. Świadomego trwania w teraz z bliskimi Ci ludźmi. To zmienia wszystko.
Dobrego przesilenia, dobrego wejścia w erę Wodnika, dobrych Świąt.
xoxo, a.