Kilka myśli na lipiec.
Kilka myśli na lipiec.
(choć to już jego połowa)
Lipiec. Do tego roku zawsze miesiąc sybaryta. Miesiąc dzikości serca, beztroski, bosych stóp. Teraz nagle kapryśny, zmienny. Zaskoczony. Jak ja. Uparcie wychodzę o szóstej rano w krótkich spodenkach i zaraz wracam skulona po długi sweter.
Jak dziwne były te miesiące przed nim. Obfite w rzeczy tak skrajne, tak różne, zamykające i otwierające, ani dobre, ani złe, nieznane. Jak wiele się przewartościowało. Młodsza B. wspominała dziś jakiś wspólnie spędzony czas: pamiętasz, jechałyśmy wtedy samochodem, to było przed koroną, wtedy wszystko było inne.
Zaczyna się nowa opowieść jej, ciebie. mnie, świata. Wiosna okazała się czasem granicznym.
•••
Jest mi trochę smutno, mówi starszy B., patrząc w okno zalane deszczem, ten początek lata jest taki… taki niespektakularny. Nic nie jest tak, jak miało być. Młodsza otulona kocem siedzi nieruchomo na tarasie.
Koniec roku, którego nie było. Odwołane wycieczki i pikniki. Przyjaźnie przeniesione w tryb elektroniczny. Wakacje przyszyły bez oczekiwań i nie stały się, jak zawsze, czymś wyjątkowym. Rozumiem nastoletnią melancholię, sama jeszcze nie do końca poukładana po tym dziwnym czasie, rozciągniętym do niemożliwości, czasie zawieszenia i codziennych oczekiwań jego końca.
Ale już, już chcę tym ich letnim smutkom zaprzeczać, już biegnę z matczyną pierwszą pomocą i szukaniem zastępstwa dla zwieszonych na kwintę nosów, już chcę podsuwać katalog pozytywnych perspektyw, jutrzejszych lepszych prognoz.
Ale zatrzymuję się w pół słowa i kroku i tylko pytam, czy przytulić.
Przytulić. I tu i tam.
Tulą mocno, obficie. Jestem obok, jeśli mnie potrzebujecie.
Takie dni to punkty odniesienia dla tych, w których potem mruży się oczy od nadmiaru słońca.
•••
W lipcu wielkie, nigdy nie śpiące miasta są najpiękniejsze. Prawie puste. A ci, którzy zostali, nagle przestają się spieszyć. Nawet przedmieścia są wyludnione.
•••
Najważniejsza wartość osadzania się w teraźniejszości polega na tym, że pozwala nam zaakceptować również to, co niewygodne, co pozbawia nas komfortu i zajmuje umysł.
Łatwo być uważnym w wolną sobotę za miastem. W środku tygodnia, w strugach deszczu, kiedy rozpuszczają się wielkie oczekiwania, kiedy na chwilę dorosłość przerasta, uważność wymaga wysiłku. I zatrzymania się. Przyjęcia tego, co przychodzi, bez oceny, bo wyparte wraca wzmocnione.
Tu i teraz uziemia, rozpuszczają się lęki i strachy. Trzeba wyjść z psem. Teraz. Wysłać ważnego maila. teraz. Przygotować to i tamto. Na chwilę usiąść. Wypić kawę, zanim wystygnie. Wszystko zaczyna się łączyć, codzienność tu i teraz wymaga opieki i ciągłości, wraca poczucie sprawczości, minimalnych sensów.
To, co jest, przyszło, zatem też odejdzie. Nie ma się czym martwić. Oddychaj.
•••
Ten lipiec pozbawił mnie dawnej pewności, że co roku lato będzie takie samo. Upalne, nieskończone i pachnące wolnością.
•••
Czas w zamknięciu oduczył mnie słuchania opowieści rozumu. Niczego nie umiał mi wytłumaczyć tak, żeby mnie uspokoić. Drżenie i lęk ustawały tylko wtedy, kiedy przykładałam rękę do serca i pozwoliłam sobie czuć. Kiedy przytulałam bliskich mi ludzi, głaskałam psa, mówiłam do drzew.
W tym dziwnym czasie oduczyłam się ufać temu, co wiem. Na dzień dzisiejszy ze zdziwieniem ufam temu, co czuję.
I wszystko się zmienia.
Jeszcze nigdy nie miałam tylu kwitnących kwiatów na tarasie. Tylu wątpliwości i tyle pewności. Tylu głębokich, długich oddechów. Tyle czułości do świata.
Dziń rano, kiedy siedziałam w medytacji, przyszedł do mnie pies i położył mi się na kolanach.
•••
Niby wszyscy wróciliśmy do rzeczywistości, głęboko pod skórą czuję jednak, że jeszcze nie do końca wiemy, ile naprawdę się zmieniło. Uczę się obserwować tak uważnie, jak nigdy wcześniej.
•••
Tęsknię za morzem. Okrutnie.
•••
Jedną z ważniejszych zasad dobrego życia jest ta, która mówi, że nic nie jest stałe i nic nie jest pewne. I wszystko jest połączone.
Lipca w zatrzymaniu. I jego zapachów.
Przytulam, xoxo.