Wpisy

krótka opowieść na przesilenie.

20 czerwca 2020

krótka opowieść na przesilenie. z intencją.

Kiedy miałam szesnaście lat, postanowiłam sobie, że będę mądrym i dobrym (czytaj: kochającym cały świat) człowiekiem. Jak ja bardzo i z całych sił chciałam taka być ( w sumie ciągle celuję w to i dziś…)! Dużo czytałam i notowałam, uczyłam się mądrych rzeczy na pamięć, wycinałam z książek i gazet mądrości filozofów i poetów i oprawiałam w ramki. 

Potem, w dorosłym życiu, dużo wiedziałam i rozumiałam, chcąc być dobra, rzecz jasna, i dając z siebie wszystko. Do wyczerpania zasobów i nie rozumiejąc gniewu, który rósł w środku coraz większy, co doprowadzało mnie do rozpaczy. 

Nasze widzenie świata i wiedza o nim, również o nas samych to opowieści, czytane nam od wczesnego dzieciństwa. Jacy mamy być i nie być, jak się zachowywać, co wiedzieć, czego nie robić. Wychylamy się na zewnątrz, do świata i sprawdzamy w definicjach i kształtach uznawanych za ładne i poprawne.

Cała nasza uwaga osadza się w kulturze opartej o brak (stąd idea ciągłego wzrostu), o ograniczenia i przekonania, brane za pewnik, za oczywiste, w końcu za swoje. Skutkiem tego potem sporą część naszego życia poświęcamy na szukanie na zewnątrz tego, co chcielibyśmy zmienić wewnątrz.

Ponieważ wszystkie te opowieści spina jedna klamra – gdziekolwiek byśmy nie poszli i cokolwiek nie zrobili – nie jesteśmy wystarczający. 

Kilka lat temu w pewnej rozmowie usłyszałam, od kogoś, kogo cenię za wiedzę i znajomość rzeczy, że jeśli chodzi o uczucia, przede wszystkim własne i do siebie, to teoretykiem jestem świetnym. Również mówcą, ach, jak pięknie o nich opowiadam! Ale z czuciem mam spory problem. Odrabiam lekcje wzorowo, kaligrafia piękna, cud – miód, tylko śladów pisania na kartce nie widać, wszystko znika. To, o czym mówię, pozostaje nieprzeżyte.

Trochę się oburzył i wzburzył mój poukładany i zawsze nakarmiony umysł, ale że jak to, przecież to jest jasne i oczywista oczywistość, że jak wiem, to też czuję. Że jak mówię do lustra: jesteś naprawdę ok i dajesz radę, to tak właśnie jest.

Dziś wiem, że nie jest. Nie działało, choć bardzo się starałam.

To znowu opowieść, która się pojawia, kiedy masz już dosyć ścigania się w maratonie porównywania się, gdzie co kilka kilometrów pojawia się nowy odcinek specjalny z kolejnym wyzwaniem.

Ta opowieść brzmi, jakże krótko i niemożliwie – kochaj siebie takim, jakim jesteś. Krótko i niemożliwie, jeśli zostaje na poziomie umysłu i słów. Powtarzanie ich przed lustrem nie wystarczy.

Możliwie i zmienia wszystko, jeśli zostanie przeżyte. Co wymaga odrzucenia tego, czego się całe życie uczyliśmy, odrzucenia prostych figur i równiutkich kątów bez wyjątków, jakie uwielbia nasz umysł. 

Najważniejsze i najtrudniejsze uczucie świata. 

Miłość do siebie samego. 

Jesteś. 

I już tylko z tego prostego, ważnego faktu zasługujesz na uznanie w swoich oczach. Od stóp do głów jesteś wystarczający. Z ciałem, w którym mieszkasz i które Cię prowadzi, z całym swoim zasobem i energią, którą wprowadzasz w ruch.

Aż zawstydzające, prawda? Jak to tak, siebie kochać? A gdzie powinności, dbanie o innych, bycie matką, ojcem, partnerką, partnerem, by wymienić tylko te podstawie role, które mamy? Ale przecież twarz nie w normie, ten brzuch i żadnych wzniosłych celów przed oczami?

Każdy gniew w nas samych, niezadowolenie, oczekiwania wobec innych, każdy brak i tęsknota, każda krytyka przed lustrem ma początek w braku miłości. Do siebie przede wszystkim.

Nie możesz dawać innym czegoś, czego nie masz. Nie czujesz. Na poziomie serca. Nie umysłu. 

Każde zło tego świata ma swój początek w braku miłości. 

Ludzie są źli na siebie i innych, bo nie umieją się i siebie kochać. 

Umiemy mówić, tak wiele rozumiemy, bardzo pięknie rozprawiamy o miłości i o chronieniu własnych zasobów, ale nie nauczyliśmy się tego na poziomie serca.

Rozum, choć wielki i użyteczny, prowadzi nas często na manowce. Lubi schematy, stałość, wygodnie mu w ograniczeniach. Serce wręcz przeciwnie. Nie zna ograniczeń. Pokazuje możliwości. Ale wymaga odwagi.

Wyobraź sobie, że się jest Ci ze sobą dobrze. Nie masz nic do zarzucenia ani swojemu ciału ani duszy. Wstajesz rano i pierwsze, co CZUJESZ to to, że to obłędne, że jesteś. Wystarczająca. Wystarczający.

Jak wyglądałby Twój dzień?

Zostawiam Cię z tym pytaniem na ten szczególny, świetlny weekend i z intencją oceanów miłości do świata i siebie przede wszystkim.

xoxoxo,

a.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook