świat przez dziurkę od klucza.
świat przez dziurkę od klucza.
W ramach domowego nauczania młodsza B. dostała wczoraj od nauczycielki zadanie z plastyki: namaluj wiosenny świat widziany przez dziurkę od klucza.
Na chwilę zabrakło mi oddechu.
Coż lepszego można zrobić w tej sytuacji, jak nie zajrzeć przez nią uważnie, uważnie, jak tylko się da i zobaczyć, z szeroko otwartymi oczami, co dzieje się poza nami?
Poza lękiem i zwątpieniem, poza buntem i wyparciem, poza niezrozumieniem, pytaniami i szukaniem na nowo sensów.
Zaglądam przez swoją, od kilku dni. Świat jest inny, niż jeszcze tydzień temu.
Na pytanie, czy jak wyjdziemy z domu, wszystko będzie tak samo, odpowiadam, że nie.
Już nigdy.
Świat, jaki znam, rozpuszcza się.
Czuję to w nocy, kiedy budzę się niespodziewanie i stoję przy oknie, wdychając do płuc mroźne powietrze. Nie słyszę szumu autostrady z miasta, które nigdy nie zasypia. Jest cicho, codziennie.
Cicho tak, jak w niedzielę wcześnie rano, kiedy spaceruję zwykle ze swoim psem. Stoję o szóstej rano, w chłodnym powietrzu, od kilku dni mijają mnie z daleka puste tramwaje.
W domach nalewamy do filiżanek i kubków kawę i pijemy ją dłużej, niż zwykle. Siedzimy obok siebie i razem studiujemy liczby i statystyki. Sąsiedzi naprzeciwko od kilku dni, razem, rodzinnie, sprzątają całe mieszkanie i sadzą na tarasie kwiaty. Przecież zaraz będzie wiosna i potem lato. Jak mocno czuć tę nadzieję. Może z wyparcia, może z głębokiej wiary.
Zatrzymuje się nagle cyfrowy szum i odkrywamy, do czego służy telefon. Nie chcemy wiadomości, chcemy słyszeć ludzi po drugiej stronie i wiedzieć, czy wszystko u nich w porządku. Krzyczymy do siebie przez okno, śmiejemy się, razem śpiewamy.
Dawna technologia rozrywki i marnowania czasu nagle stała się ponownie narzędziem, dzięki któremu tworzymy grupy, w których chcemy sobie pomóc, w których dajemy sobie wsparcie, bez obawy przekraczając granice politycznie stworzonych przynależności.
Świat się rozpuszcza, a z nim my i uczymy się na nowo, czym jest troska i bliskość.
Odkrywamy, kim jesteśmy naprawdę. I że wcale się nie znamy, bo nie poświęcaliśmy sobie czasu tak długo, gramy więc wieczorami w gry, w których nagrodą jest wiedza o sobie samym.
Twoje największe marzenie? Najlepsze wspomnienie? Za co jesteś dziś wdzięczny? Za to, że mogę z Wami siedzieć, wybrzmiewa najczęściej z domów. W ramach wspomnienia odtwarzamy smak ostatniej kolacji z przyjaciółmi, wino tam było wybitne. Tęsknimy trochę.
Odkrywamy, kim jesteśmy naprawdę. My sami. Że o nas samych, najmocniej, też wiemy niewiele. Prawie nic. Ale nagle jest tak cicho, tak najciszej, że słychać nasze spłoszone serca, choć wydawało się, że jesteśmy tak mocni i niezniszczalni. I trzeba się siebie zacząć uczyć.
Chcemy żyć. I robimy to wszystko, na co wcześniej nie mieliśmy czasu. Biegamy, malujemy, czytamy książki, pieczemy chleb. Piszemy zaległe poranne strony, ćwiczymy pompki i starannie malujemy rzęsy, choć nigdzie przecież nie wychodzimy. Ale chcemy żyć. To jest przecież, odkrywamy ze zdumieniem, najważniejszy powód do celebracji. Codziennie. Jednak nie – bycie lepszym i wyżej postawionym, jednak nie z kompletem wyszlifowanych umiejętności twardych i miękkich.
Jak jest nam nagle dobrze, nie musieć się spieszyć. W mediach społecznościowych, zamiast z mozołem budować wypielęgnowany wizerunek człowieka sukcesu, żartujemy, piszemy o strachu i wzruszamy się, że rano słychać ptaki. Czasem wieczorem płaczemy w poduszkę.
Świat widziany przez dziurkę od klucza przewartościowuje. Wszystkie stare kłopoty i dramaty nieudanych selfie nagle stają się niezręczne i małostkowe. Wstyd o tym w ogóle rozprawiać.
Jaki więc będzie świat, jak już wyjdziemy z domu?
Inny.
Ale lepszy, czy gorszy? Nie wiem.
Będziemy patrzeć w innym kierunku. Kilka rzeczy się zmieni.
Okaże się, że w sytuacji kryzysu i walki z niewidzialnym mikroobcym krążącym w powietrzu, nie uleczy nas sztuczna inteligencja, a wspólne, ludzkie działanie.
Okaże się, że nasze małe systemy pełne były oszustwa, wyzysku i schematów. Niektórzy z nas nie będą chcieli już tak żyć.
Okaże się, że przez to, że plemiennie siedzieliśmy zamknięci w domu, niebo nad Chinami stało się przejrzyste, a weneccy gondolierzy spojrzeli ze zdumieniem w wodę, która ostatni raz była tak czysta 60 lat temu.
Tam, gdzie być ich już dawno nie powinno, zaledwie po miesiącu naszej nieobecności i zachłanności, pojawiły się delfiny.
Okaże się, że naprawdę jesteśmy wszyscy od siebie zależni i połączeni. I że świat, który widać przez dziurkę od klucza, w którym i z którym teraz z pokorą współistniejemy, a nie tylko bierzemy bez granic, jest najpiękniejszym z możliwych.
Czy to nie jest najlepsze, co mogło się nam przytrafić?
Co z tym zrobimy, zależy tylko od nas.
Przytulam. xoxo
a.