Smutek dzielony na trzy.
Smutek dzielony na trzy.
Siedzę więc początkiem roku, komfortowo, w ciepłym swetrze i w skarpetach w plasterki cytryny. Pierwszy raz od trzech tygodni przy komputerze. Tematów do pisania miałam całkiem sporo, ale nagle straciły ważność i wydały się śmieszne wobec tego, jak rozpoczęła się ta dekada.
Bo jak to tak, pisać nagle o książkach, które warto przeczytać? Dokończyć przedświąteczny tekst o lesie, drzewach i ciszy? Może coś o marzeniach i planach na nową dekadę? Albo jak żyć bardziej etycznie (choć akurat ten wydaje się sensowny…)?
Tymczasem śnię już którąś noc z rzędu na żółto i czerwono, znowu wstaję o trzeciej nad ranem i nie mogę już zasnąć, a rano zaglądam na pasek w telewizji i jednocześnie na fejsbuka i twittera.
Czuję rozpacz. Potem strach. Potem patrzę na moje dzieci i chce mi się tylko rozpłakać. Bezsilność przychodzi falami i zmiata spod stóp poczucie jakiegokolwiek sensu. Poddaję się wszystkiemu, co przychodzi, otwieram się na smutek, żal i jakiś rodzaj żałoby.
Kiedy zaczynasz ignorować umysł, a schodzisz na poziom miejsca na wysokości piersi, po lewej stronie, wkraczasz na inną ścieżkę. Tam co prawda nie ma komfortu zaprzeczania i wyparcia, tłumaczenia albo wyłączenia telewizora, jest za to czasem boleśnie do utraty tchu, ale pojawia się prawda, której konsekwentnie nasza kultura nas oducza.
Że nie da się żyć w oderwaniu od planety, która nas karmi. Nie da się bez końca rozwijać i jej eksploatować. Nie da się więcej i więcej pracować po to, żeby więcej i więcej posiadać. Nie da się żyć w oderwaniu od kosmicznego rytmu, który długo przed nami i długo po nas będzie pewnie trwał w swoim porządku.
W tej kulturze, pełnej nadmiaru, braku sensu i już powietrza, którym można głęboko oddychać, w głównych wiadomościach, nad paskiem z informacją o tym, że spłonęło pół miliarda zwierząt, pojawia się niezwykła wiadomość, że oto ktoś zamożny i nowatorski wysyła w kosmos wino, żeby tam leżakowało.
Nie mogę się poruszyć.
To, co się dzieje na południu naszego globu przerasta mnie milion razy. Mój smutek trwa, kołyszący mnie o trzeciej nad ranem, bezbrzeżny, niemożliwy do ukojenia.
Mój smutek, zakładam, będzie trwał, więc czas go oswoić.
Dzielę go więc na trzy części.
Część pierwsza to ta, która nie daje mi spać, każe mocno zaciskać powieki, żeby nie rozpłakać się w autobusie. Zostawiam ją jednak, bo jest pełna głębokiego współczucia i czucia i to daje mi świadomość, że żyję, że przynależę do tej planety. Ten smutek, kiedy łagodnieje, przechodzi w czułość do wszystkiego, co żyje. Do wron, które kraczą wcześnie rano. To ta czułość, kiedy uśmiecham się, kiedy zamarza mi powietrze w nosie, kiedy strzelają pod stopami zamarznięte liście. Kiedy wiatr każe zamykać oczy.
Druga część smutku powstaje mi z bezsilności i staje się silnością. Działaniem, łagodnym i świadomym, nadającym nowego sensu w codziennym życiu. Działaniem cichej rebelii, która bojkotuje system i nie daje się więcej nabierać na nieustanny wzrost i rozwój. Działaniem bez pośpiechu, za to skupionym. Praktyką sprawdzania realnych potrzeb, nauką rezygnacji i wielorazowości, użytkowania na nowo. Praktyką dawania, nie brania. Praktyką dopasowania, poddania, nie kulturowej próżności.
Trzecia część to wyjątkowa uważność. Uważność na czas z moimi bliskimi, na słuchanie ich, tulenie, dbanie, na otwartość serca i odwagę w prowadzeniu mnie przez nie przez codzienność. Uważność decyzji, które podejmuję, uważność wyborów, Uważność na ciszę i poczucie łączności ze wszystkim, co mnie otacza. Uważność na przeżywanie życia w jego najpierwotniejszym, zagubionym znaczeniu. W istnieniu, byciu drobiną kosmosu, potrzebie miłości, którą, co nagle odkrywam, można odczuwać i odkrywać na milion sposobów, jeśli tylko się na to otworzyć i która, choć nie wiem jak długo jeszcze, jest przecież sensem naszego istnienia.
Przytulam,
xoxoxo