Obudź się, Neo. Krótki esej na koniec roku.
Obudź się, Neo.*
Krótki esej na koniec roku.
Zima. Długa pora ciszy. Kilka dni temu pierwszy mroźny poranek, zanurzenie w szorstką biel znieruchomiałej przez noc trawy. Słońce wschodzi na różowo, jak z bajki Disneya, doskonale i czysto. Wcześnie rano, kuląc się, czuję swoją chwilowość i słabość wobec tego naprawdę doskonałego uniwersum, z którego nauczono mnie tylko brać i bez granic korzystać, zamiast do niego przynależeć. I coś samej z siebie dawać.
Zajmuje mnie od długiego już czasu mocno i poruszająco temat codziennych wyborów, bardzo głęboko w zakresie materii i zwykłej konsumpcji. Zajmuje mnie i obchodzi boleśnie kosmos wokół mnie. Mój w niego wkład, a raczej brak, to, jak żyję.
Zdzieram warstwa po warstwie to, czego nie zauważałam, nie wiedziałam, było mi wygodnie nie wiedzieć albo nie mogłam wiedzieć.
I żeby nie było, konsumuję przecież, nie nazwę się minimalistką, chociaż kupuję coraz mniej i zdziwiona obserwuję, że coraz mniej mi potrzeba. Ale zachwycam się też czasem ponad miarę rzeczami, w tym błyszczącym świecie pełnym sztucznie kreowanych potrzeb. Mam na pewno ciągle zbyt wiele cieniutko piszących długopisów, pastelowych notesów i piszę właśnie te słowa na moim laptopie. Dokładnie tym, a nie innym.
I jeszcze dziesięć lat temu nie zastanawiałam się, kiedy starszy B. pod choinkę dostawał ode mnie kolejną paczkę klocków lego. Przecież to wspaniałe, tak ciężko pracowałam, że mogłam sobie na nie po raz kolejny pozwolić. W końcu jako dziecko nie miałam tego wszystkiego.
Tymczasem sama stoję już dziś w sklepie, świadoma zmian, które dzieją się teraz, a o których szczególnie w grudniu, najlepszym okresie roku w sprzedaży, nie mówi się wiele. Wiem już, że to, co się dzieje, deszcz zimą w Himalajach, Arktyka, która się rozpuszcza, ostatni przedstawiciel jakiegoś gatunku zwierząt, to nie odległa przyszłość, a teraźniejszość, tu i teraz.
Studiuję od dawna etykiety, omijam plastik, kupuję mało, wolę przyjść jeszcze raz niż wyrzucić. Widzę też korzyści w swoich lękach przed samolotami, naprawiam rzeczy, jeśli potrafię, zszywam koszulki i spodnie moim dzieciom, robię to i tamto, od niedawna z małą nadzieją, po prywatnym, intymnym czasie zapaści i nagłego braku sensu życia.
Przez chwilę czuję się podbudowana, że oto mam poczucie sprawczości, że przynajmniej się staram. Odzyskuję poczucie sensu, wydaje mi się, że robię coś dobrego, bo kupuję koszulkę z przetworzonej ponownie bawełny albo uszytą w Europie, tymczasem jednak prawda jest taka, że ciągle kupuję…
I już wiem, że tak długo, jak zastanawiam się, czy kupić nowe spodnie czy z drugiego obiegu i nawet jeśli w końcu zdecyduję się na te ostanie, pozostaję pod wpływem ego. I tak naprawdę moje pojedyncze wybory, tak pojmowane, poza tym, że to ego mi pogłaszczą i poprawią humor, niewiele zmienią. Bo ciągle biorę. I partycypuję w systemie, co do którego już wiem, że tak dobrze funkcjonuje w większości tylko dzięki mnie. I Tobie. Nam.
I system ten nigdy z nas nie zrezygnuje.
I tak naprawdę ciągle odpowiadam na źle zadane pytanie. Ponieważ nie chodzi o to, jak kupować mniej i lepiej, choć to ważne, szczególnie to mniej, ale co możesz zrobić, co możesz od siebie dać?
Bo jako jedyna istota tutaj mam przywilej tworzenia i sprawczości i w kosmicznym pakiecie, również z racji miejsca urodzenia, dostałam wszystko. Powietrze, wodę, wszystkie pory roku. I zaspokojone podstawowe potrzeby. Dlatego nie chodzi o równowagę, a o proporcje. Właśnie dlatego, z tych wszystkich powodów powinnam więcej dawać, niż brać. Nie szukać równowagi, a wysiłku. Nie szukać braku, a wdzięczności.
Oczywiście, moje minikroki też mają znaczenie. Każda zmiana w systemie zaczyna się od pojedynczej osoby pomnożonej potem przez sto i tysiąc i jeszcze tysiąc.
Ale zamiast kupować organiczną bawełnę lepiej wesprzeć tych, którzy walczą ze zmianą prawa i o czystość powietrza. Którym się chce. Rozejrzeć się wokół, stać się częścią tej wspólnoty.
I nie chodzi też o to, żeby czuć się teraz źle. Nauczono nas przecież, że trzeba ciężko pracować, żeby na wszystko było nas stać. Żeby móc potem latać samolotami i zachwycać się światem. Zrozumiały jest więc opór i wyparcie wielu.
Sam pieniądz nie jest zły, ma neutralną energię, to my nadajemy mu wartość.
Żyjemy w najlepszym z możliwych światów. W najlepszych możliwie czasach. Czas chyba przestać myśleć tylko o wzroście, o wyimaginowanym braku, którym jesteśmy codziennie karmieni. Czas wyjść z poziomu rozumu, na której opiera się cała nasza kultura.
Czas zanurzyć się w zimową ciszę. W chłód poranka. Poczuć kosmiczne poczucie przynależności. Swoje DNA identyczne jak drzewo, jak zwierzę. Odkryć na nowo zagubioną duchowość.
Bo jako jedyni mamy przywilej wyboru i jesteśmy w stanie wybierać dobrze. Jesteśmy dobrzy. Mocno tylko zbłądziliśmy. Czas wracać do domu.
Obudź się, Neo.
przytulam,
xoxo
a.
*tytuł pożyczyłam od Marii Sitarskiej z jej wczorajszego wpisu na facebooku. Dziękuję za niego.