Wpisy

Zanurzenie.

8 listopada 2019

Zanurzenie.

Robię rozrachunek ze sobą i z mediami społecznościowymi. Doszłam do punktu, w którym nie chcę już codziennie czegoś nowego wiedzieć. Rozwijać się. Ulepszać. Nie włączam telewizora. Rozstaję się jak tylko mogę z moim telefonem. Coraz mniej zaglądam w to wszystko, bo wydaje mi się to jakimś równoległym światem, ze swoją organizacją i strukturą, która mnie przerasta w prędkości podawanych informacji. I ilości opinii. I doskonałych żyć. Jak się w tym wszystkim pięknie ucieka od własnego.

Tymczasem potrzebuję takiego, która pochodzi ze środka, z obecności i doświadczania, nawet jeśli czasem boli. Potrzebuję siebie, ludzi obok mnie, świata, którego mogę dotknąć. I takiej samej wiedzy o tym wszystkim.

Wstaję przed szóstą, docelowo chciałabym jeszcze wcześniej, wychodzę ze Sieną w listopadową ciemność, potem ją karmię, siadam do medytacji. Chociaż na kilka minut. Potem szklanka ciepłej wody z cytryną. Cisza. 

Jaka cisza jest dobra. 

Pies drzemie obok. Trwamy razem przez chwilę w czasie, milcząc, aż podniesie się ciemność, aż zegar pokaże, że pora budzić dzieci.

Zanurzenie w życie.  

Przestałam robić listy książek, które koniecznie muszę przeczytać. I tak nie dam rady. Nie odkładam już na później w jakiejś kolejnej zakładce podcastów do odsłuchania na spacerze z psem, bo ich rosnąca liczba powoduje tylko, że żyję nagle z jakimś abstrakcyjnym wyrzutem sumienia. Że czegoś się nie dowiedziałam, nie zdążyłam, nie zaktualizowałam. Że znowu jestem gdzieś z tyłu i się niewystarczająco zorganizowałam.

To jakiś oklejający mnie nagle niedoczas, którego nie ogarniam i który wyrywa mnie z kontekstu mojego realnego życia. 

Czas brać z tego błyszczącego, kuszącego świata online tylko tyle ile czuję, że potrzebuję i ani grama więcej. Również tutaj działa to prawo.

Nie chcę dyktatu algorytmów, który mi mówi kiedy i jak mam publikować. Piszę, tworzę, to część mojego życia, ważna, ale chcę sama decydować o tym, kiedy coś się w sieci pojawia.

Moja osobista teoria spisku mówi mi, że forsowanie ostatnio przez media społecznościowe form przekazu za pomocą słów i dźwięków (podcasty, transmisje na żywo, webinary) służy temu, żebym ich w ogóle nie opuszczała. Tygodniowy stosik do prasowania i stoję przy desce ze słuchawkami i nadrabiam jakąś nieobecność przekazu na żywo z ubiegłego tygodnia. Droga do sklepu i zakupy, ciach i przy okazji odsłucham zaległy webinar. 

I nie pamiętam, kiedy skończyłam składać skarpetki i nie wiem, co i kogo mijałam po drodze do sklepu. Nagle tracę uziemienie, tak potrzebne. Wielozadaniowość pozbawia mnie realnej obecności w moim życiu. 

Lubię wysiłek robienia jednej rzeczy naraz. Zanurzania się w wieczorny spokój i wyciszenia, kiedy czytam coś, na co czekałam cały dzień. Wracam do tego, bo przyznaję, jakiś czas temu okazało się, że zamiast książki coraz częściej mam w ręku telefon.

Lubię zimną kawę, kolejną, które wystygła, bo tak zajęło mnie skupienie nad czymś przyziemnym, że o niej zapomniałam. 

Uwielbiam sobotnie espresso, to pierwsze wcześnie rano, kiedy wszyscy są w domu i jeszcze śpią i kiedy mój pies, który uczy mnie codziennie, co znaczy kochać i dawać i nic nie chcieć w zamian, leży swoim wielkim łbem na moich kolanach.

Mimo chłodu stoję boso na tarasie. Wracam potem do ciepłej kuchni, odgrzewam obiad dla tych, co zaraz zadzwonią do drzwi. To mi przypomina, co jest ważne. Co mnie naprawdę dotyczy.

Cały czas chcę rosnąć, ale od środka. Czuć przepływ, połączenie. Zanurzenie w kosmosie. Jesienne krótkie dni są dobre, ciemność życzliwa. Żeby znowu zadać pytanie, co jest ważne. Żeby być bliżej. Mocniej. Naprawdę. We własnym życiu.

przytulam, xoxoxo

a.

TAGS
POWIĄZANE WPISY