Słowa i pajęczyny.
Słowa i pajęczyny.
Rano dzwoni moja siostra. Jak tam, kawę pijesz?, wszystko gra?, co robisz? Jestem już po dwóch, odpowiadam, obydwie jak zawsze mi wystygły i jak przystało na aspirującą pisarkę, latam teraz z odkurzaczem, potem jeszcze tylko powydaję kilka poleceń, wkurzę się, przytulę, nawzdycham i wreszcie otworzę laptopa. Ogólnie wszystko gra. Jest dobrze.
Jest dobrze. Między codziennością, popołudniowym, miękkim światłem, a czasem znużeniem z powodu dożywotniego abonamentu dorosłości. Między ulgą z powodu soboty, westchnieniem nad przekwitłą hortensją, a dobrze napisanym testem z geografii przez starszego B., siadam w ciszy i piszę kilka akapitów.
Czy to pasja? Niekoniecznie. Chyba nawet wcale. Raczej radość i zaskakujące poczucie przywileju. Że coś układa się w głowie i lekko łaskoczą palce, znak, że albo trzeba zapisać to na kartce albo postukać w klawiaturę, zanim zniknie w kosmosie. I że ktoś to przeczytał i napisał mi, że mu pomogło, coś zmieniło, na lepsze.
Omijam z daleka wielkie słowa w jednoznacznych kolorach, takie, które każą mi się wspinać po drabinie. Pasje, cele, mocniej, szybciej. Dużo bliższe mi jest życie w kształcie i strukturze pajęczyny. Dlatego pisanie nigdy nie będzie formą poświęcenia. Raczej rzemieślnictwem. Podobnie jak fotografia.
Czasem piszę we wtorek. Czasem w piątek po południu. Ale nigdy nie porzucam na dłużej. Czasem ze stu zdjęć dobre jest żadne. Czasem z jednego z telefonu wychodzi najlepsze.
Proces.
Wysiłek. Powtarzam często dzieciom to słowo. Jest ważne. Pozbawia oczywistości, za którą nic nie ma znaczenia. Nagle pojawia się wartość.
Kiedy czekam tylko na koniec tygodnia, nie pamiętam ani poniedziałków ani czwartków. Gubiłam ich kiedyś tak dużo. Dlatego teraz ze środy robimy czasem z dziećmi mały piątek i jemy naleśniki w przeróżnych wariacjach na temat. W zamrażarce jest zapas lodów przez cały rok.
P jak perfekcja. Wypraszam, stanowczo. To znowu drabina, tymczasem uparcie wolę być pajęczarką i boso zanurzać się w różnorodność.
Ze wszystkich przymiotników najpiękniejsze jest słowo wystarczający. Jest dobre. Czułolubne, dla siebie. Nagle widzisz, że od początku masz korzenie, dzięki którym możesz wzrastać. Po swojemu, dla siebie, dla świata. Pajęczynowe życia są ze sobą połączone. Wzajemnie się przenikają, biorą od siebie i dają.
Zamiast mocnych i jednoznacznych idei, lubię się nie spieszyć i widzieć różnicę. Wczoraj było tak, dziś jest inaczej. Wczoraj otworzyłabym usta, żeby coś odpowiedzieć, dziś już nie potrzebuję. Wczoraj szukałabym winnych poza sobą, dziś wiem, że to zawsze są nasze decyzje i nasze życie.
Jeszcze kilka lat temu najbardziej na świecie chciałam być akceptowaną i brałam na siebie więcej niż mogłam udźwignąć, dzisiaj już tego nie potrzebuję, nie jestem już dla siebie przezroczysta i wiem, że bliższe mi jest bardziej niż więcej.
Obfitość a rebours.
Zmiatam liście na tarasie, coraz bledsze, jeszcze wieszam na tarasie pranie, jeszcze trochę wiatru da się do snów przemycić, kiedy wieczorem poskładam dziecięce piżamy.
Wczoraj usłyszałam, żeby na pożegnanie nie mówić trzymaj się.
Wcale nie musimy się trzymać. Można odpuścić, opaść z sił, być przez chwilę bezradnym, nie wiedzieć, nie musieć, nie dźwigać. Nie trzymać się kurczowo. Nie ratować całego świata. Można odpocząć. Nic nie robić. Zaufać. Położyć się.
Może od tego są pajęczyny i czuła pojemność i łagodność zwykłych słów?
ściskam.
xoxoxo