Siedemset sobót i jeszcze kilka dni.
Siedemset sobót i jeszcze kilka dni.
Brakuje mi słońca. Dotkliwie, fizycznie. Koniec maja, a ja ciągle o szóstej rano zakładam zimową kurtkę. Brakuje mi wieczornego, miękkiego światła, kiedy spaceruję z psem. Tego, które pozbawia kantów i w którym rozmywają się granice między złudzeniem spod zmrużonych powiek, a tym, co jest naprawdę.
Brakuje mi już otwartych na oścież okien i dzieci krzyczących na placu zabaw. Nagrzanej podłogi na tarasie. Psa, który cały dzień drzemie w cieniu, pod stołem. Brakuje mi niedbałości o ułożenie włosów, wieczornej suchości skóry po całym dniu nad wodą.
I choć nic nie wskazuje na to, że zaraz to wszystko się zjawi, przyroda się buntuje, ziemia ma dosyć, co tak bardzo mnie smuci, jedno pozostaje niezmienne: czas, dla którego pory roku nie mają znaczenia.
Zbliża się czerwiec i odliczanie dni do letniej, dziecięcej wolności. Późnych śniadań i proszę, nie spieszmy się dzisiaj nigdzie, dobrze? Robimy przegląd szaf, chowam za małe buty do worków, za krótkie koszulki i zbyt kwieciste kąpielówki starszego B., błagam cię, wywraca oczami, przecież ja bym tego teraz nigdy nie włożył.
W szufladzie młodszej B. leży cały czas jej pierwszy strój kąpielowy, w marynarskie paski z czerwoną kokardką na plecach. Mój niespełna dwunastoletni syn chodzi w moich dżinsach, ja na szybko wkładam czasem jego adidasy i wybiegam po coś do sklepu.
Siedemset sobót i jeszcze kilka dni. Mniej więcej tyle ich ich mam. Zanim przestanę słyszeć wieczorem, że nie mogą zasnąć i chcą pogadać i żebym została w ich pokoju dłużej. Zanim staną się samodzielni, tak mocno nastoletni, coraz dalej ode mnie.
To wcale nie tak dużo wobec całożyciowej pogoni za szczęściem, jakkolwiek by je definiować, materialnie czy nie. To wcale nie tak dużo wobec nieustannego zamartwiania się, czy jest się społecznie i statusowo wystarczająco dobrym, podczas kiedy dla nich jest się przesuper, kiedy jesteśmy razem w domu, chociaż oni u siebie w pokojach, w swoim świecie, ale z poczuciem bezpieczeństwa.
Kiedy byli bardzo mali życie wydawało mi się takie ciche i takie proste. Teraz objaśniam świat, często zaskakująco mało przyjazny, choć z nadzieją, że życie cały czas potrafi takie być, jeśli będą słuchali siebie i nie będą porównywać się z innymi.
Choć czasem nie mogę już znieść bitew na śmierć i życie o dwa centymetry kwadratowe na kanapie. O gumkę do mazania i kostkę czekolady, po której i tak zawsze zostanie papierek wciśnięty pod poduszkę albo wrzucony pod łóżko. Czasem zamykam się w pokoju i mówię, żeby do mnie przez chwilę nie wchodzili, bo inaczej się wyprowadzę.
A zaraz potem widzę ich na dworcu, późnym wieczorem i widzę ich łzy i wciskają mi się głową pod ramię, bo już jestem z powrotem, po zaledwie jednym dniu nieobecności.
Biorę do ręki telefon i znowu widzę na nim ślady lodów i brokatu. Znowu znajduję pusty słoik po maśle czekoladowym wciśnięty za szafkę.
Siedemset sobót i jeszcze trochę szans, żeby sobie przypominać, że życie jest naprawdę tylko po to, żeby kochać i starać się jak najwięcej z tej miłości zapamiętać.
W słoneczne soboty chodzimy z młodszą B. i psem na spacer do kwiaciarni po świeże kwiaty. A potem przerzucam przez płot na boisko butelkę z wodą starszemu B.
Kiedy skupiam się na sobotach, rozmywa się kulturowe, rozkapryszone ego, które z zasady nigdy nie jest na miejscu i nie lubi być zadowolone ze stanu posiadania. Jesteśmy jak hipisi, zdumiewa się któregoś wieczoru A., patrząc na podłogę pełną śladów mokrych stóp i łap i zalanego wodą tarasu i połowy dużego pokoju.
Ktoś tutaj żyje, mówię, mieszka, jest dobrze. To tylko woda, to tylko rzeczy. Ludzie są. Mali, dla których jesteśmy jeszcze ważni. I chwile, razem, bez skupiania się na sobie do niemożliwości. Wyluzuj.
W mojej ostatnio odkrytej i najulubieńszej książce mnich pyta Myoko, mistrza zen, czy istnieje prawo buddyjskie dotyczące nowego roku. Nie. Każdy rok jest dobrym rokiem, każdy dzień jest dobrym dniem, pada odpowiedź.
Każdy dzień jest dobrym dniem.
Trzeba dbać o te soboty. Oddychać. Rozglądać się wokół.
Zachwycający, japoński mistrz haiku, Matsuo Basho, pisał:
Krople rosy –
Czym lepiej obmyć
Pył świata.
Trzeba być czułym, bardziej uważnym, zanim wszystko, co najważniejsze, tak cicho – codzienne, zniknie.
Uściski.
xoxo.