Życie w zachwycie.

Bridget Jones, jesteś mi taka bliska.

8 marca 2019

Bridget Jones, jesteś mi taka bliska.

Kilka dni temu układałam książki na półkach i wieczorem przysiadłam znowu z lekturą dzienników Bridget Jones. Balsam dla duszy. Naprawdę. A potem, co za przypadek, przyszedł newsletter od Marii Kuli, która pracuje ze słowem i tam było też o Bridget i o humorze w pisaniu.

U mnie ostatnio mniej zen, za to więcej końców świata i mnie, stąd dziś taki wpis. Codzienność między kuchnią, pisaniem i praniem pościeli jest czasem cudownie daleka od uważności i siły spokoju.

Kilka stron z dziennika aspirującej pisarki.

1 marca. 

Cudownie. Wiosna. W krzakach odkryłam już bazie kotki, jak pięknie. Och! Wczoraj wieczorem umyłam podłogę. Nie wiem po co, bo zaraz spadł deszcz. Podobnie jak z oknami, które wyszorowałam tydzień temu, kontrkulturowo i wbrew pokoleniowej prawdzie w absolutnie pełnym słońcu, nikt mi nie będzie mówił, co i jak. Myję, jak chcę! Choć w  sumie dobrze, że leje, zmyje te setki smug, które na nich zostały.

3 marca. 

Nie, nie, to nie dzieje się naprawdę. Nie kupiłam kawy i worków do odkurzacza, matko, kupuję je przecież już tydzień. Znowu będę musiała grzebać w worku i wyciągać z niego odkurzone śmieci, żeby odkurzyć mieszkanie. CHCĘ KAWY! KAWY! Nie wypłaciłam pieniędzy z banku, a dzieci na dziś potrzebowały do szkoły, żeby znowu za coś, matko jedyna, to się nigdy nie kończy, zapłacić. 

Patrzę w lustro, w ciągu jednej nocy wydaje mi się, że twarz zmieniła mi się nie do poznania, oczywiście na gorsze, czy ja naprawdę tak wyglądam? TO JEST STRASZNE!

Mój umysł zaprzecza zaleceniom i potwierdza, że jednak nie mogę więcej, niż mówi moje ciało. Nie, moja ty kochana – superelastyczna – gwiazdo – od jogi – na you tube, to nie jest PROSTE, to jest tak trudne, co robisz, że za chwilę się złamię i już nie wstanę!!! Umrę i już. Nie, jednak nie będę cudownie rozciągnięta, mam członkostwo w klubie sztywnych już przed śmiercią. Poproszę moją ulubioną asanę,  dziecka, z czołem na ziemi i bez ruchu, dziękuję.

4 marca.

Jak to jest możliwe, że nie mogę włożyć szpilek?! Wprawdzie nie byłam w nich od ostatniego sylwestra, tego ostatniego, dwa lata temu, ale przecież ja już nie rosnę! Boże, po co je młodsza B. wczoraj w ogóle wyciągała, ja już zapomniałam, że je mam… Pooo cooo? Dlaczego moje dziecko mi to robi?… TO JEST STRASZNE!

Ratunku, nie wiem, to przy nowiu tak, czy przy pełni, może mi tak bez okazji, może coś z tym księżycem teraz jest jednak, proszę, niech będzie, że te buty to dlatego są za małe…

ILEŻ MOŻNA ĆWICZYĆ WDECH I WYDECH, ŻEBY SIĘ NAUCZYĆ NIE DENERWOWAĆ?!

5 marca. 

Idzie wiosna, a ja jestem bliska załamania. Nie, muszę się wziąć w garść. Postanawiam, jak następuje:

NIE BĘDĘ:

Przejmować się swoim wyglądam i się dołować. Nieregularnie ćwiczyć jogę. Kupować więcej niż dziesięć, dobrze, trzy, książki miesięcznie. Kucharskich zero. O układaniu kwiatów też nie. I o wnętrzach też. Nie będę przeklinać. Narzekać. Trwonić mojego życia na regres intelektualny na Facebooku. I na Tumblr też. Kupować kalendarzy i planerów.

Nie dbać o swoje wewnętrzne granice. Rozpaczać, że nie mam się w co ubrać, bo nagle marzy mi się krwista czerwień, której nigdy nie miałam. Tak szybko się wzruszać. Nie będę tak nieasertywna jak dotychczas. Czekać aż pies, który zasnął mi na ręce się obudzi, żebym mogła dalej pisać.

BĘDĘ:

Zachwycona sobą. Regularnie ćwiczyć jogę. Kupować tylko wartościowe książki. Na wiosnę nauczę się wspaniale gotować. Robić bukiety i stylizować wnętrza. Dbać o swój rozwój intelektualny i ograniczyć czas na Facebooku i Tumblr do piętnastu minut rano. I wieczorem. No, do pół godziny w weekend, ekhmmm. Nauczę się planować w kalendarzu. Będę dumna i spokojna jak cały klasztor zen. 

Będę olewać za małe szpilki. Będę zawsze zachwycona minimalizmem swojej szafy i jej wysublimowanymi odcieniami błękitu i szarości.

8 marca.

Rano. Po trzech dniach istnienia listy NIE BĘDĘ i BĘDĘ:

kupione worki do odkurzacza: zero

zachwyt nad sobą: sztuk jeden

kupionych książek: trzy

regres intelektualny: całe mnóstwo

regularność jogi: zero

asertywność wobec śpiącego na mnie psa: zero, zero, zeroooo

 

w związku z powyższym:

radości z przeczytanych książek: ocean

zapisanych stron z książkami do kupienia: dwie

wysłanych książek do wydawnictwa: jedna

pomysłów na kolejną książkę: jeden

zrobionych i obfotografowanych bukietów: dwa

spacerów w wysłużonych, najukochańszych niubalansach: całe mnóstwo

poczucia ulgi z braku realizacji wszystkich postanowień: dużo

8 marca. wieczór. 

Wysprzątałam mieszkanie. Znowu pada. Zabiję się kiedyś, naprawdę, naprawdę. Żeby tak chociaż pół godziny było ładnie i czysto, proszęęęęęę… MATKO, CZY TEMU PSU PRZESTANIE KIEDYŚ WYPADAĆ TA SIERŚĆ?! DLACZEGO MI NIKT O TYM NIE POWIEDZIAŁ?! 

Zabrałam dzieciaki na jedzenie. Zjedliśmy mnóstwo tłuszczu i cukru i było przesuper. 

Siedzę wieczorem na kanapie. Trzymam w ręce jednostkę alkoholu. Wino w pięknym szkle od rodziny Riedla, zalecane mycie ręczne. Ach…

Jestem wspaniała. Kupiłam kawę. I dzisiaj  ż a d n e j  książki. Zapisałam się tylko na jeden newsletter, bo w nagrodę za zapis była do ściągnięcia książka kucharska. 

Nasze zdrowie, dziewczyny!

Ściskam najserdeczniej. xoxo.

TAGS
POWIĄZANE WPISY