Cynamon i wszystkie piątki świata.
Cynamon i wszystkie piątki świata.
Od tygodnia młodsza B. biega po domu i opowiada o tym jedynym takim w roku piątku. To jest taniej i to, a Amazon nie pobiera kosztów za wysyłkę i teraz byłoby najlepiej taką piękną sukienkę kupić, która tak jej się marzy. Skarbie, wzdycham, skąd ty to wszystko wiesz… Zaglądam w telefon, a tam cztery sukienki w koszyku, na wszelki wypadek, bo nie mogłam się zdecydować, która. Aha. Ale to sukienka balowa, kochanie, gdzie będziesz w niej chodzić? Na bale. Aha. Nie pytam, jakie, bo jak się ma ręce non stop upaprane w farbie i brokacie, to wszystko jest możliwe.
Na wszelki wypadek przesuwam sukienki do schowka, odkąd Jeff Bezos wprowadził w swoim sklepie opcję zakupu jednym kliknięciem, trzeba bardzo uważać, gdzie się klika. Cyk, kupione, zapłacone i zanim się obejrzysz i chcesz zwrócić już czytasz, że niestety, ale towar jest już zapakowany i zaraz go wysyłają. Aha.
***
Nie otwieram skrzynki mailowej, którą zalewa ilość superpiątkowych ofert i nawet nie słucham dziś radia. W ramach tego dnia kompletnego szaleństwa myknęłam rano tylko szybciutko po chleb i proszek do prania, bojąc się, że nawet w spożywczym będą dziś coś wyprzedawać i ugnę się i kupię coś w stylu trzy plus jeden gratis, co kończy się z reguły tym, że zanim to zjemy to już już się do tego nie nadaje.
W ramach celebracji á rebours postanowiłam zabrać się za porządki w domu, idąc za przykładem młodszej B., która wczoraj naszykowała wór swoich pluszaków z intencją oddania ich dla dzieci, które tego bardziej potrzebują. Ja niestety w ramach dobrych uczynków, jak zwykle znalazłam tylko poupychane pod poduszką skarpetki, patyczki po lodach w szufladzie i papierki po czekoladzie pod łóżkiem. Klasyka.
***
W galerii handlowej, w pobliżu której mieszkam, w tym roku nowość: od drzwi uderza intensywny zapach cynamonu. Taki piękny, że kolana miękkną, od razu się rozluźniasz, już widzisz oczami wigilię i bombki, czujesz zapach barszczu i miłości i co robisz? Pędzisz do tych sklepów i potem nie wiadomo jak i kiedy wracasz z trzema torbami do domu.
Nie wąchaj, mruczę zaraz przy drzwiach do młodszej B. Oni to robią specjalnie, to manipulacja naszym rozumem i zmysłami. Wchodzimy tylko po to, co zapisane na kartce i wychodzimy. A mogę chociaż popatrzeć sobie na ozdoby? Możesz, ale nie daj się nabrać na cynamon!
***
Bliski znajomy mówi mi, że żonie zrobił prezent. Kupił jej nową, mega, super, kosmiczną wyciskarkę do soku. Stara popsuła się dzień po upływie gwarancji, pytam? Nie, działa. Ale ta nowa jest zupełnie inna, to slow juicer, mówi. Oooo, kiwam głową, czad, myślę, no no… No zrobiłem sobie ten sok rano, mówi, i wiesz co? I niczym się nie różnił od tamtego ze starej. Niczym! A ile zapłaciłeś, pytam? Nooo, slow kosztuje, mówi, dużo. Tak, myślę potem po cichu, cynamonowy interes.
***
Starszy B. koło czwartku ogarnął, o co chodzi z tym piątkiem. Mamy w piątek po południu czas, pyta? Ja mam, a ty masz tenisa. Mój jedenastoletni syn właśnie wszedł w etap, w którym wartość osoby wyznacza logo. Im większe, tym bardziej jesteś kimś. Jest na etapie skrajnego uwielbienia pewnej amerykańskiej sieciówki, w której (zgodnie z kulturą, w której nikt nie ma prawa być nieatrakcyjny i starszy niż dwadzieścia jeden lat) sprzedawcy wyglądają jakby dopiero tu wpadli z wybrzeża Kalifornii, a na co dzień gościli na okładkach Sports Illustrated.
W sklepie panuje półmrok, co chwilę ktoś piękny chodzi i pryska z uśmiechem na wszystko perfumami o zapachu kalifornijskiej bryzy, a ja stoję na środku i patrzę na amok mojego dziecka, które uważa, że koszulka do kolan, najmniejszy rozmiar, jaki tu jest dostępny, to superdługość i ona i żadna inna pasuje jak ulał.
***
Ja, której dzieciństwo przypadło na wiek ubiegły, w której największym luksusem były pomarańcze pod choinką, nie jestem w stanie pojąć, jak można odmówić wyjścia na podwórko, chociaż przed chwilą się chciało, ponieważ ulubiona bluza, z logo większym niż ona sama, właśnie się pierze w pralce. Nie, mówi, zobacz, do czego doprowadziłaś, nie mogę iść grać w piłkę, mówi, nie mogę. Dziecko, podnoszę głos i czuję, jak mi się ulatnia zen, masz pięć innych. Nie mam, krzyczy, nie mam i już. Nie mogłabyś jej wyciągnąć i mi jakoś wysuszyć? … Proszę…
W piątek po południu jedziemy na trening. Przejeżdżamy obok galerii, oślepieni milionami świateł. Pół mojej klasy jest tam w środku, mówi starszy B. Nie żałujesz, że cię tam nie ma? Nie, raczej nie. Szkoda byłoby mi spędzić więcej czasu przy kasie niż w sklepie na zakupach. Szkoda czasu w ogóle.
Jednak jest nadzieja. Mimo cynamonowych sklepów i kalifornijskiej bryzy.
***
W takich dziwnych czasach żyjemy: kładziemy się spać i wszystko rano wygląda już inaczej. Hokus pokus. Są setki nowych aplikacji, kursów samorozwoju, nowych wyciskarek do soków i kolekcji w sieciówkach. To, co dziś tak istotne, jutro nie będzie miało znaczenia, jutro będzie zastąpione przez nowe, lepsze.
***
Wieczorem siedzimy razem przy stole. Mgła zabrała ze sobą wszystko za oknem. Młodsza B. pachnie chlorem po urodzinach koleżanki na basenie (gdybym poszła na black friday, to bym tego wszystkiego co dziś nie przeżyła). Siena cierpliwie czeka pod stołem, z czujną nadzieją, że może coś z niego spadnie. A. właśnie odkrył kolejny kawałek ściany zjedzony przez nią. Starszy B. między jednym kęsem, a drugim, mówi, że to zbrodnia, żeby dzieciom dawać zadania domowe na weekend.
Wysyłam po cichu w kosmos życzenie, żeby mi jutro też tak było. Żebym mogła się dziwić, krzywić, śmiać i zdumiewać. To samo powtarzać, umyj zęby i sprzątnij po sobie. Czekać i martwić się. Dostawać oparcie i oddawać to samo. Tysięczny raz zbierać pogubione późnym wieczorem skarpety.
Poproszę jeszcze milion razy.
Oddam za to wszystkie superczarne piątki świata.
Przytulam.
xoxo