Rozwój

Krótki traktat o czasie.

28 września 2018

Krótki traktat o czasie.

Mam rok tęsknoty. W tym roku ciągle wracam. Wykorzystuję każdą możliwą okazję, żeby odwiedzić moje rodzinne miasto, Świdnicę. Wracam, żeby poprzemykać po starych ulicach, nawąchać się sentymentalnie znanych zapachów na zapas. Starych kamienic i piwnic. Pójść na pchli targ i potargować się o wypatrzone sztućce.

Pakuję w siebie zachłannie ciszę w mieście, w którym w sobotnie popołudnie wyłącza się światła na ulicach, tak mało jest na nich samochodów. Przechodzę je wzdłuż i wszerz zaglądając w zakamarki wspomnień i czułość schowanego we mnie głęboko dzieciństwa. Rano, kiedy wszyscy śpią, jadę do piekarni po chleb i rogale, takie same od lat. Pani w warzywnym pakuje mi pomidory, wiem, wiem, bardziej twarde, na drogę, zaraz pani wyjeżdża, uśmiecha się.

W parku, który mam naprzeciwko swojego mieszkania, na ławce siedzi często moja sąsiadka, obok niej na ziemi śpi pies. To czarny jak węgiel, wielki jak niedźwiedź, nowofunland. Duszek. 

Duszek śpi pod ławką godzinami, jego właścicielka nieruchomo czeka, aż się obudzi. Nie zajmuje jej nic. Nie ma telefonu. Obserwuje świat, czekając, aż pies wstanie i ruszy powoli w kierunku domu. Raz na jakiś czas rozmawia z dziećmi, które podchodzą, żeby psa pogłaskać.

Obserwuję ten ocean cierpliwości, fenomen czekania bez żadnego gestu znudzenia i nagle sama zatrzymuję się, żeby skraść trochę tego nadludzkiego, jak na dzisiejsze czasy, obrazu czystego spokoju.

W starej części mojego miasta jest go dużo. Sędziwość parku i kamienic, sklepy w rynku i okolicach zamknięte w sobotę o czternastej i ulice, nagle puste. W niedzielny poranek słychać tylko szum liści na ulicy, nic więcej. W moim starym, chłodnym mieszkaniu mój pies siedzi z nosem przy szybie i cierpliwie czeka, aż wrócimy do niej, do domu.

W dzisiejszym świecie oducza się nas czekania. Można mieć wszystko natychmiast i na wyciągnięcie ręki. Nie musisz czekać na kolejną cześć ukochanego serialu, możesz od razu obejrzeć całą serię. Nie trzeba czekać na maliny i truskawki do lata, są cały rok, wyrośnięte w fabrykach owoców i warzyw w Hiszpanii. W wersji  premium Amazon dostarczy każde zamówienie w jeden dzień. Jest wrzesień, a w sklepach pojawiają się ozdoby świąteczne, nie ma na co czekać, trzeba pędzić do sklepów.

Obserwuję starszego i młodszą B. i widzę, że im więcej życzeń spełnia im się natychmiast, tym mniejszą mają dla nich wartość, tym bardziej chce się więcej. Znika magia odkładania kieszonkowego, dziecięcego poświęcenia i wypatrywania listonosza. Wszystko jest oczywiste i bez żadnej, znaczącej wartości.

Tymczasem czekanie zatrzymuje, osadza w czasie i w uważności.

Moja sąsiadka, na którą patrzę zza zasłony, która czeka, aż jej pies, staruszek, będzie miał znowu siłę, żeby wspiąć się pod górę parku, nagle uświadamia mi, na czym polega miłość.

Czekanie, bez gestu zniecierpliwienia, aż dziecko, w swoim tempie i z najwyższym skupieniem, zawiąże rano sznurówki i po swojemu założy czapkę. Nauczy się tabliczki mnożenia. Czekanie, aż wieczorem przyjdzie do domu ktoś, kto jest dla nas ważny. Do kogo można się przytulić.

Czekanie przypomina o cykliczności i o tym, że jesteśmy częścią kosmosu. Czekając już na kolejne lato widzę ze zdumieniem uzasadnienie jesieni i kolejnych pór roku. Drzewa zmęczone słońcem zrzucają liście i ziemia dojrzewa dyniami. Myszy szykują się już do zimowania w mojej budce na tarasie.

Potrzeba czasu i cierpliwości, żeby znowu wyrosła trawa i nowe kwiaty. Nagle to widzę i jesień mnie zatrzymuje, pozwala się w niej zanurzyć, bez pośpiechu i smutku za latem.

Potrzeba czasu, żebyśmy zrozumieli, kim jesteśmy i co nas stanowi, dzięki czemu wzrastamy. 

Czekanie uczy pokory, pozwala więcej zobaczyć. 

Czekanie nagle mi uświadamia, co jest w życiu najważniejsze. 

I że to nie jest oczywiste i dane na zawsze. 

***

Ogarniam w domu poranny bałagan, ścielę łóżka. Otwieram okna. Czekam, aż wrześniowy chłód zabierze ze sobą dziecięce sny.

Przecież nigdzie się nie spieszy.

***

Czekam, aż wszyscy wrócą do domu.

Pozdrawiam mocno.

xoxo

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook