Krótki traktat o ciszy.
Krótki traktat o ciszy.
Odkąd jest z nami pies, studiuję samozwańczo charakter poranków. Poniedziałkowy nigdy nie jest tak spokojny, jak już ten w środę. W poniedziałki rolety okien otwierają się gwałtownie i szybciej stukają obcasy na chodnikach. Z kuchni dokoła słychać ekspresy do kawy, krótkie pocałunki i brzęki zabieranych kluczy. Środa jest rytmiczna, piątek znowu trochę szybszy, już z czekaniem na wolne popołudnie.
Sobotni, choć zawsze wydawał mi się najbardziej leniwy, ustępuje, według moich obserwacji, absolutnej, aksamitnej ciszy wczesnych godzin w niedzielę.
W niedzielę rano nad ziemią unoszą się resztki ludzkich snów, koty sąsiadów mrużą oczy siedząc medytacyjnie na murku i w kompletnej ciszy słychać, jak nigdy, radosne ptaki. W niedzielne poranki stoję długo nieruchomo pod drzewem i pozwalam uciekać myślom w niebo, każda z nich jest balonem, na żadnej z nich się nie skupiam, bye bye, szeptam.
W niedzielę, bardzo wcześnie rano, można być przez chwilę najdalej od ludzi i najbliżej siebie. Sprawdzić, co ma się w środku, czasem rozpłakać i przytulić. Czasem być przez chwilę nieskończenie szczęśliwym. Czasem mieć pięć lat, a czasem sto.
Dzisiaj tak bardzo brakuje ciszy.
W mieście, w którym mieszkam, autostrada nie zasypia nigdy. W nocy taksówkarz wiezie mnie przez mosty w rytm nocnej muzyki z radia. Choć najbardziej chciałabym wtedy słuchać zmęczonej całym dniem metropolii i patrzeć, jak powoli gasną w niej światła.
Wszystkie nieszczęścia człowieka pochodzą z jednej rzeczy; nie wie on, jak siedzieć cicho w pokoju, napisał mądrze Pascal.
Wiele lat temu pewien wysoki człowiek z brodą mówił mi, że tylko jeśli poznamy siebie do samego końca, możemy cokolwiek wiedzieć o innych i ich zrozumieć. Zadawał pytania, czasem tak niewygodne, bo dosięgały wstydu zaglądając w intymność własnej duszy.
Żeby się dowiedzieć, kim się jest, potrzeba ciszy. Wtedy dopiero słychać własne wnętrze. Potrzeba zrzucenia z siebie wszystkich ról, którymi jesteśmy i zatrzymania się przy sobie na dłużej. Żeby sprawdzić, czy na pewno jesteśmy tam, gdzie chcemy być.
Choć świat tego nie lubi.
Świat lubi wielkie telewizory włączone przez cały dzień i nasze smartfony, które nigdy nie śpią. Może nam wtedy podpowiadać, kim i jacy powinniśmy być. Nagle zaczynamy wierzyć, że musimy być całkiem inni i mieć zupełnie inne priorytety.
Przestajemy wierzyć we własną łagodność i uczymy się być supermocni i sprytnie mrużyć oczy, wieczorami nagle wilgotne, żeby niczego z nich nie można było wyczytać. Sekretne marzenia o byciu zwyczajnym i zadowolenie ze spokojnego życia sprzedajemy za wizję sukcesów w wymiarze godnym co najmniej regularnego przebiegania maratonu.
Uciekamy w ludzi i tam, gdzie się coś się zawsze dzieje, żeby nie słyszeć własnego strachu albo zagłuszyć brak miłości.
Również do siebie. Albo przede wszystkim.
W świecie pełnym prędkości i aplikacji, które mówią, jak mamy żyć, cisza i świadoma samotność, choć przez chwilę, są tymi, które niczego od nas nie wymagają.
Cisza nie każe nam być innym, lepszym i szczuplejszym. Otwiera na nas samych, akceptuje bez granic.
Wcześnie rano, kiedy miasto śpi, pojawia się zaufanie do siebie. Lojalność wobec własnych wyborów. Nagle wiadomo, czego potrzeba i przestają ranić ludzkie słowa i ich frustracje. Można je z siebie strzepnąć, rozpuszczają się w powietrzu.
W ciszy pojawiają się odpowiedzi na wszystkie pytania, które zawsze są w nas, nigdy w innych i na zewnątrz.
Wcześnie rano, w ciszy, jest się częścią kosmosu i nagle tylko tyle wystarcza, żeby być bezgranicznie szczęśliwym.
Pozdrawiam przytulając jeszcze mocno sierpień.
xoxo