Czasami trzeba zaufać życiu.
Czasami trzeba zaufać życiu.
Ten rok jest dla mnie intensywny tak bardzo, jak dawno mi się nie zdarzało. Ciężki, przez wiele kłopotów osobistych i zdarzeń jak z kiepskiej książki, weryfikujący bardziej gorzko niż słodko ludzi i związane z nimi relacje.
Z drugiej strony patrzę na zdarzenie przedziwne. Zaskakujące i piękne. Patrzę na projekt okładki, którą niedawno dostałam, okładki czegoś większego, niż cotygodniowe wpisy na blogu, okładki, która otwiera i zamyka wiele słów, które w ostatnim czasie napisałam.
Mimo tych ambiwalencji i ich intensywności przeszłam znowu kilka długich mil (słowo mila brzmi jakoś tak szlachetniej i ładniej niż kilometr, ale może to tylko moja fanaberia, nie wiem…) do kolejnego etapu traktowania tego, co do mnie przychodzi z zaskakującym dla mnie samej spokojem.
Jeszcze jakiś czas temu leżałabym w nocy zadając niekończące się pytania po co i dlaczego i dziwiąc się, że to się wszystko przytrafia.
W ostatnim czasie nauczyłam się, że im bardziej i dłużej drążę w nocy temat, tym intensywniej wpycham się w otchłanie smutku, który nie daje żadnych rozwiązań.
Na dzień dzisiejszy wsuwam cicho stopy pod kołdrę i nie zadaję żadnych pytań, których brak odpowiedzi ciemność jeszcze wyolbrzymia. Choć brzmi to trywialnie i jak okropny truizm rozstrząsanie przyczyn, szukanie błędów w sobie, tkwienie w zranieniu i niemocy nie ma sensu. I nigdy, naprawdę nigdy nie przynosi ulgi.
Gdyby spojrzeć na nasze życie jako całość i nie traktować wszystkiego, co się w nim pojawia jako pojedynczych wydarzeń, okazuje się, że jest pewna celowość spotkań z określonymi ludźmi. Relacje, które się odbywają, nie zawsze przecież dobre, jednak dają nam jakaś prawdę o nas samych. Zdarzenia głęboko doświadczają i zmieniają.
Ponoć, jak mówi karma, spotykamy w życiu tych, z którymi w życiu poprzednim nie rozwiązaliśmy jakichś spraw. Jeszcze inne prawo mówi, że spotykamy tych, w których odbijamy się jak w lustrze, które wyostrza własne, ciemne strony, których na co dzień nie widzimy.
A czasem potwierdza się prawo może karmiczne, a może i zwykłej przyzwoitości i przychodzi do ciebie nagle to, co sam oddajesz światu i to są rzeczy piękne i dziwisz się, że jak to, to naprawdę dla ciebie…
Czasami lepiej jest na chwile porzucić plany i codzienny wysiłek celem coraz bardziej wygodnego i coraz fajniejszego życia. Odrzucić zmagania z życiem i światem. Czasem dobrze jest przyjąć, że kosmos/ bóg/ los wie, co robi. Czasami dobrze jest z dziecinną ufnością poddać się temu nieznanemu, wyobrażonemu porządkowi, który rzuca nam swoje wyzwania, zaakceptować je, choć to czasem trudne.
Czasem trzeba sobie zdać sprawę, że nie na wszystko mamy wpływ. Że mimo najlepszych chęci ludzie, których spotykamy, takich samych chęci jak my nie mają albo ich wartości są inne niż nasze. Czasami dobrze jest przyjąć rzeczy dobre i nie bać się, że zaraz znikną, pozwolić im trwać, dziecinnie wierząc, że na nie zasłużyliśmy.
Czasami, dzięki takiej postawie, wcale nie biernej, tylko zgodnej ze światem, którego jesteśmy malutką częścią, jakiś czas później okazuje się, że pewne rzeczy jednak dzieją się po coś, jest jakaś ich celowość. A to coś nagle pojawia się samo, po jakimś czasie i może się okazać czymś dobrym.
Może nagle odkryjemy, że jesteśmy dużo silniejsi, niż nam się wydawało. Może będzie w nas mniej gniewu, najbardziej destrukcyjnego ze wszystkich uczuć. Może pojawi się szansa na dużą zmianę, o której baliśmy się nawet myśleć.
Czasami jesteśmy dokładnie w tym miejscu, w którym powinniśmy być i każdy nasz krok i to, co się przytrafiło, z perspektywy czasu, okaże się potrzebne.
Czasami trzeba zwyczajnie zaufać życiu, nie zadawać przez chwilę pytań i w ciszy poranka napić się filiżanki kawy. I ze spokojem czekać na słońce. Zawsze w końcu wychodzi zza chmur.
Ściskam, żegnając z czułością lipiec.
xoxo