Wpisy

Kilka myśli na czerwiec.

15 czerwca 2018

Kilka myśli na czerwiec.

Maj był ciepły i turbulentny. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Stąd tyle przerw w pisaniu, ciągle jeszcze jestem trochę w przerwie. Przez chwilę byłam kimś innym, o nowej tożsamości. Przez chwilę miałam ojca. Potrzebuję czasu, żeby ułożyć w sobie tę historię i zamknąć ją tylko ze wspomnieniem tego, co bardzo dawno temu zdarzało się być dobre.

Dobra droga to ta, na której nie oglądasz się za siebie. Wyglądając w przyszłość, nawet niedaleką, ale codziennie, ze starannością widząc własne stopy.

***

Tak bardzo poruszyło mnie odejście Anthony Bourdain’a, dotknęło tak mocno pewnej struny, najgłębiej. Lubiłam jego zachłanność świata i ciekawość bez granic. Czytam tyle prasowych komentarzy i pytań. A na blogu Brenè Brown sama mądrość i pokora: każdy ma swoją historię, która może złamać ci serce, a jeśli przyjrzysz się uważniej ta historia rozłoży cię na kolana.

On sam zatrzymał mnie w słowach, które czytam i które tak mocno mnie poruszają: może to wystarczające oświecenie: wiedzieć, że nie ma końcowego miejsca odpoczynku dla umysłu, żadnej chwili zadowolenia z siebie. Może mądrość… to zdać sobie sprawę, jaki jestem mały, jak niewiele wiem, i jak daleko jeszcze muszę pójść.

***

Pisanie nie lubi nieregularności. Boleśnie się o tym przekonuję, kiedy po tym długim, emocjonalnym rozproszeniu znowu otwieram zakurzony komputer. Pisanie obraża się i ma fochy, jak wszystko, czemu nie poświęcam czasu. Wszystko, czego w życiu pragniesz, ma zęby, napisał Jonathan Carroll. Racja, trzeba się postarać. Tak samo w pisaniu, jak i w miłości.

***

Właśnie zdałam sobie sprawę, że przez moje wielkie uczucie do sierpnia (kocham nieprzytomnie) nigdy nie zauważałam urody czerwca. Etap szkół już mam dawno za sobą, to pewnie dlatego. Tymczasem to przecież czerwiec wydłuża codziennie dzień, żeby gdzieś w okolicach dwudziestego skromnie zaszczycić nas najkrótszą nocą roku. To przecież w czerwcu można się nieprzytomnie objadać truskawkami i pomidorami malinowymi. Pola czerwienieją makami. Czas się przeprosić i zakochać bez pamięci.

Sierpniu, z przykrością informuję, nie jesteś już jedynym w moim sercu. Od dzisiaj hucznie świętuję pierwszy dzień lata i skromniej, ale też z zachwytem, każdy kolejny dzień czerwca.

***

Nie wiem, jak to się dzieje, ale coroczny, czerwcowy przegląd domowych szaf powoduje, że co roku opróżniam je w tej samej ilości worków. Z roku na rok coraz mniej kupuję, a do oddania ciągle tyle samo. Może kryteria posiadania się zaostrzają i z roku na rok potrzebuję coraz mniej? Innego wytłumaczenia nie widzę. Ktoś ma może tak samo?

***

Stan zniszczenia na dziś wynikły z posiadania młodego psa: zjedzone pół krzesła, pozostałe obgryzione, drzewopodobne kanty łóżka Ikea zniknęły na rzecz precyzyjnie wyheblowanych  zaokrągleń za pomocą lśniących bielą właśnie wyrośniętych zębów stałych. Za to nie rusza butów, bardzo kocha i uwielbia asystować w kuchni. Zanim włożę cokolwiek do zmywarki, niezwykle starannie i dokładnie wszystko wylizuje.

Uprawiam ostatnio specyficzny rodzaj sportu ekstremalnego. Otóż zdarza mi się wychodzić ze wspomnianą pożeraczką drewna bez telefonu. I bez kluczy. Zabawa polega potem na szukaniu sąsiadów, z nadzieją, że jakiś jeszcze jest w domu, a jak nie to obcych ludzi i proszeniu ich o udostępnienie telefonu celem zadzwonienia do A. i rozpaczliwego wyszeptania: jestem na dworze, znowu nie mam kluczy, ratuj. Ostatni raz błądziłam po okolicy dwie i pół godziny, gdyż wspomniany ratujący akurat był sto kilometrów za miastem. Nie powiem, ciśnienie, jak również poziom krytyki własnej osoby podnoszą się znacznie, szczególnie, jeśli ubiór nie jest adekwatny do aktualnej aury.

***

Zastanawia mnie, jak wiele codziennych, drobnych rzeczy, które robimy, rozpoczynamy słowem muszę. Muszę wyjsć z psem, iść do szkoły na letni festyn na zakończenie roku, muszę zrobić zakupy. Język też kreuje rzeczywistość. Przymus nie nastraja dobrze i po cichu uprzykrza rutynę zwykłych rzeczy. Pilnuję się ostatnio i wyrzucam muszę, gdzie tylko mogę. Nagle proste sprawy stają się mniej uciążliwe. Wyjście z psem (ale z kluczem w kieszeni) jest zawsze okazją do odrobiny ruchu i radości z zapachu na polach, których jeszcze trochę jest na przedmieściach. Letnie festyny przypominają o czasie, który bez skrupułów zamyka kolejny rozdział dzieciństwa. To dobra okazja do wdzięczności, do tulenia do utraty tchu. Zamykania chwil w zdjęciach.

***

Znowu zamiast do Lidla weszłam najpierw do TkMaxxa (są blisko siebie) i wyszłam z czterema miskami. Do sałaty. Piękne, włoskie i takie vintage. Naprawdę, naprawdę nie mogłam się oprzeć. Do Lidla oczywiście nie doszłam.

***

W czerwcu zaczyna się sezon na bób i figi. Kolejny argument za miłością do tego miesiąca. W czerwcu dzieci rano marudzą, że nic w szkole już nie robią, a muszą ciągle do niej chodzić. I wracają jednak szczęśliwe z kolejnej wycieczki. W czerwcu niewiele potrzeba. Ani ubrań, ani snu. W czerwcu nagle skóra nabiera oliwkowej barwy. Czerwiec jest od nagle upalnych dni i spania przy otwartym na oścież oknie. Od mrużenia oczu i bezchmurnego nieba. Od powolności i czekania na wyjazd w dalekie miejsca. Od szukania bocznych dróg:

Nie, nie autostradą, Momo, nie autostradą. Autostrady mówią człowiekowi: jedź, nie ma na co patrzeć. Są dla idiotów, którzy chcą jak najszybciej dostać się z jednego punktu do drugiego. My nie uprawiamy geometrii, my podróżujemy. Znajdź mi jakieś ładne nieduże drugi, które dobrze pokazują wszystko, co jest do obejrzenia. 

(Eric – Emmanuel Schmitt: Pan Ibrahim i kwiaty Koranu)

***

Trwaj chwilo.

Dobrego weekendu. xoxo.

TAGS
POWIĄZANE WPISY