Życie.
Życie.
Krąży w sieci obrazek, na którym kotek patrzy w lustro i jako swoje odbicie widzi w nim wielkiego lwa. W podpisie obrazka chodziło chyba mniej więcej o to, że możesz być, kim chcesz (zapewne też mieć, co chcesz), trzeba to sobie tylko zwizualizować. Jasna sprawa.
Na dzień dzisiejszy jestem wytarmoszonym kotem, który nie patrzy w lustro, ale co rano, mimo wszystko, poprawia dziarsko grzywkę. Po tygodniach zmagań i hartowania ducha lwimi wyobrażeniami, na dzień dzisiejszy wyznaję miłość słowu akceptacja.
Po prostu życie.
Jeśli na wiele rzeczy mam wpływ, na równie wiele w ogóle. Są przypadkiem, splotem nie zawsze korzystnych okoliczności, cieniem jakichś wyborów. Czasem kiepskim umiejscowieniem w czasie.
Mimo starań, wczesnego wstawania i walki z rzeczywistością, wiara, że jest się lwem i uda się pokonać kłopoty nie zawsze wystarcza.
Złe czasy przychodzą i odchodzą. Sztuką pokory, ale i dzięki temu prostszego życia jest nauczyć się to akceptować. Można się martwić, ale źle jest być bezsilnym, bo bezsilność nie widzi światła.
Żyjemy w kulturze wielkiego S. Sukscesu, statusu, stanu szczęścia. I najlepiej, żeby był to konstans. Ulegamy terrorowi pozytywnego myślenia zapominając, że na końcu każdej drogi nie ma happy endu. Sama tylko ta refleksja pozwala sobie pewne rzeczy odpuścić i tworzyć s na swoją miarę. Według własnych wartości. Nie tych z zewnątrz.
Czasem dorosłość może przerosnąć. Chciałoby się przez chwilę schować do kieszeni i bimbać na cały wielki świat. Przez chwilę nie brać na siebie żadnej odpowiedzialności i zwolnić się z obowiązków.
Mimo wszystko, choć czas jest tak cenny, w takich chwilach, egoistycznie trzeba dać go sobie najwięcej. Dać sobie odrobinę czułości. To jest właśnie samoakceptacja. Życzliwość w stosunku do siebie samego pomaga bardziej niż wizualizacja lwa w lustrze.
Nie trzeba mierzyć się z całym światem. Wystarczy z tym na wyciągnięcie ręki. Ten zawsze okazuje się bardziej przyjazny.
Akceptować zły czas to przestać z nim walczyć. Zostaje wtedy energia na rzeczy, które są dobre. Na szukanie rozwiązania. Czasem ze złych chwil rodzą się dobre perspektywy.
Kiedy wszystko inne zawodzi trzeba posiedzieć w ciszy. Oddychać. Pozwolić myślom przyjść i odejść. Nie zatrzymywać. Nie przywiązywać się do nich.
Są czasy, kiedy lew w lustrze pojawia się od razu. Są i takie, kiedy cieszą maleńkie kroki, nawet jeśli mozolne. Ale dokładnie na miarę wytarmoszonego przez życie kota. Wtedy wraca rytm.
***
Czasem jest tak dobrze, choć nic nie robię, wszystko się nagle układa i dziwię się z lekkim strachem, czy to na pewno dla mnie.
Czasem wstaję rano i choć tak bardzo się staram, ani ze słów i ani z gestów nic nie wynika. Spełnione, dobre uczynki nie wracają według zasad karmy.
Ale ciągle jest pełno drobniutkich sensów, dla których warto dalej szukać rozwiązań. Zagapiać się w niebo, brać miłość dzieci w ramiona, zwyczajnie dziwić się.
Te sensy, jedyne, pozostają stałą. W życiu, gdzie wszystko inne ciągle się zmienia.
Jakie są Twoje?
Ściskam.
xoxo