Rozwój Życie w zachwycie.

Nowy kalendarz i kilka wniosków.

3 stycznia 2018

Nowy kalendarz i kilka wniosków.

Jest trzeci stycznia koło południa, niektórzy pewnie już zdążyli schudnąć ponad kilogram po świątecznych pierogach i sernikach albo przebiec pierwsze pięć kilometrów w drodze do tegorocznego maratonu i w pięknych, świeżutkich kalendarzach odhaczyć pierwszy zaliczony krok w drodze do sukcesu.

Ja właśnie nastawiłam nigdy niekończące się pranie, za oknem leje deszcz, któremu bliżej do przedwiośnia niż stycznia i krojąc kalafior wzdycham czule myśląc o noworocznych postanowieniach. Jakoś tak jest, że każdy początek roku nakręca do jakichś podsumowań i wyznaczenia sobie nowych sensów. Chcemy się jakoś określać, definiować i sprawdzać wobec świata. Głupio zresztą tak po prostu postanowić, że się nie ma postanowień.

Ja też z nadzieją i ponownie mam nowy kalendarz i nawet noszę go ze sobą celem zapisywania niezwykle odkrywczych myśli, które przychodzą mi do głowy zawsze przed zaśnięciem i w tym roku, przebiegle, zamierzam po niego sięgać, zanim wpadnę nieprzytomnie w fazę rem.

Mnie też z jednej strony siłą rzeczy ciągnie w kierunku ułożenia siebie na nowo, przecież nagle chce się zawojować świat i być chodzącą cnotą, a z drugiej strony buntuję się przeciwko styczniowym, mocnym postanowieniom poprawy.

Zwyczajnie wierzę, że zacząć można gdziekolwiek i kiedykolwiek, choćby w środę i zaraz po zjedzeniu talerza zupy kalafiorowej.

Ale myśląc o tym, co mi się w ciągu ostatnich kilku miesięcy udało, a co, mimo starań, w ogóle, założyłam sobie wczoraj, że oprócz zapisywania nocnych mądrości, w tym roku będę po prostu dbać o to, co jest dla mnie ważne.

Życie jest takie kruche, ale jednak jego jakość tworzymy sami. I to jest słowo, z którym zamierzam się w tym roku wyjątkowo polubić. Żegnam się więc elegancko, ale stanowczo z bylejakością. Chcę dbać o czas, który mam i o ludzi, którzy dają mi siebie bezwarunkowo, to w nich i w byciu z nimi kryją się wszystkie sensy codzienności.

Wypełniamy nasze życie ogromną ilością rzeczy, relacji, zdarzeń nie zastanawiając się nad ich jakością. Czy na pewno są nam wszystkie potrzebne? Czy dodają naszemu życiu jakości?  Czy nas rozwijają? Większość naszych wyborów podejmujemy w życiu nieświadomie. Bo tak wypada, bo jest modne, bo głupio odmówić. Nadmiar, jakkolwiek pojęty, przykrywa wartość tego, co naprawdę jest nam potrzebne i gdzie możemy być sobą bez zastrzeżeń.

Jest faktycznie coś terapeutycznego w sprzątaniu. Wynosząc wczoraj z domu kartony pełne uszkodzonych zabawek, pogubionych drobiazgów i zakurzonych przydasiów, wyrzucałam z głowy to, co mnie obciąża i powoduje, że jest mi źle. Zgniatając równiutko puste pudła zdałam sobie sprawę, że czas wysprzątać codzienność i skupić się na tym, co w niej istotne, esencjonalne. Wyrzucając to, co przeszkadza, co zajmuje mi miejsce, robię przestrzeń na rzeczy nowe. Dobre.

Nie chce mi się już więcej zamartwiać tym, na co nie mam wpływu. Pewne rzeczy, mimo starań i największych chęci nie zmieniają się. Podobnie jak ludzie. Ciągle naiwnie nie chciałam w to wierzyć.

Wszystko, czego doświadczamy w naszym życiu jest nauką, z pewnych zdarzeń wyciągam więc wnioski i zamykam pewne historie. Nie musi mi się wszystko udać i nie wszystko mogę, mimo szlachetności celów.

Nie chcę tracić czasu na miejsca, w których czuję się źle i w których muszę się spieszyć. Wyrobiłam w sobie przyjemny nawyk powolności. Irytujący co prawda spieszącą się większość, mnie samą dający nową jakość lub raczej przywracający ją na nowo, czyli skupienie. O które tak trudno w naszych czasach. 

Zostaję w tym roku konsekwentnie ze swoją prędkością zen. Skupiam się na jednej rzeczy i zaczynam to, co kończę. I zanim ulegnę pokusie kolejnej informacji, wyzwania, kursu, zadaję sobie pytanie, czy to mnie przybliża do mojego celu? Bo cele, jasna sprawa, jakieś mam, niezależnie od nowej daty w kalendarzu. Przechodzą na nowy rok z cichą nadzieją, że jeszcze mi się uda je wypełnić, spełnić i nimi nacieszyć.

Zamierzam wreszcie co rano przypominać sobie, że jest mnóstwo rzeczy w życiu, za które jestem wdzięczna. Siedzę wieczorami na kanapie z melancholią wtuloną w moje ramię, ale tym razem staram się jej nie prowadzić. Mam obok dwa oceany bezwarunkowej miłości i kupiłam dziś pierwsze tulipany.

Wdzięczność uczy mnie pokory wobec niezmienności zdarzeń i pór roku i szczęścia ulotnego jak oddech. Wobec jednokierunkowości naszej drogi, której staramy się nie widzieć, zawsze z dziecinną naiwnością, że nas to nie dotyczy albo mamy taryfę ulgową.

Dlatego warto wiedzieć czemu i komu w tej podróży naprawdę warto poświęcić czas. Oczekiwanie na wiosnę i nowy kalendarz to może jest dobry moment, żeby się nad tym zastanowić?

Ściskam pijąc czekoladową herbatę.

Buziak.

TAGS
POWIĄZANE WPISY
Aga Krzyżanowska
Wiedeń/ Świdnica

Literatka, fotografka, nefelibata. Opowiadam historie o codzienności, w której w soboty jest zen, a we wtorki końce świata (albo na odwrót i w zupełnie inne dni). Czasami piszę książki, zawsze mam w torbie aparat, na ogół polegam w kuchni. Codziennie bujam w obłokach. Stamtąd wszystko lepiej widać.

Facebook