Pochwała lenistwa.
Pochwała lenistwa.
Zaczyna się mój drugi tydzień urlopu, czytaj: jestem z daleka od pracy i siedzę cichutko na przedmieściach, a tu nagle przychodzi do mnie znienacka nieokreślone uczucie niepokoju. Taka nieoczekiwana walka wewnętrznej potrzeby lenistwa i odpoczynku versus kulturowo zaplanowany człowiek od a do z.
Że tak siedzę bez planu, bez targetów i bez kartek, czego to ja w te wolne nie dokonam, nie osiągnę i nie nadgonię albo nawet wyprzedzę. Choć zupełnie i świadomie niczego sobie nie zaplanowałam na ten sierpień. Żadnego spektakularnego nadrabiania zaległych rzeczy, gonienia nowych, takie tam chillowe czytanie i spacery z aparatem.
Pewna złośliwa infekcja wyrwała mnie co prawda z kontekstu na kilka dni, bardzo skutecznie obniżając mi apetyt, chęć życia i jakość tego wolnego, ale dziś czuję, że dochodzę do siebie. I ten mój niepokój też. Pindrzy się przede mną zaróżowiony z satysfakcji i pyta: i co?
Nico, gnojku. Nico. A kysz, odganiam.
***
Amerykanie mają już od wielu lat piękne słowo na bycia zajętym. Busyness, połączenie słowa busy, zajęty, i business, czyli biznes. Być nieustannie zajętym. Nie tylko w pracy.
Jesteśmy zajęci, więc ambitni i z sukcesem. Jesteśmy zajęci to znaczy, że dużo pracujemy i dzięki temu mamy lepszy status życia.
Jesteśmy zajęci.
Więc zmęczeni, poirytowani i nie umiemy odpoczywać. I na ogół nie zdajemy sobie sprawy, że to właśnie z tego powodu.
Naszą społeczną i osobistą przydatność definiuje robienie czegoś, bycie produktywnym. Takie słowa jak plan, cele, rozpisany kalendarz i wieczorne odhaczanie tego, co się udało, nie jest tylko domeną biurka i menedżera średniego stopnia, ale także nas, żyjących poza miejscem pracy.
Nie mam nic przeciwko targetom i zapisanym planerom, to cudowne być zorganizowanym, wierzę też, że to pomaga w osiąganiu celów, również prywatnych.
Kłopot zaczyna się wtedy, kiedy naprawdę wydaje się, że siedzenie z kawą dłużej niż kwadrans, kiedy ma się wolne, jest ekstrawagancją i powoduje, że czujemy się źle.
Kiedy każdy weekend poświęca się na sprzątanie domu i mycie okien, kilkugodzinne mycie auta albo układanie dokumentów na biurku i porządkowanie piwnicy. A urlop w domu jest na porządki w szafach i pod nimi i na nadrabianie rocznego planu fitness w miesiąc.
Zamiast po prostu odpocząć. Nic nie robić. Lenić się. Albo chociaż robić minimalistycznie mało.
Kiedy w tym roku wyjeżdżaliśmy na dłuższy weekend do Włoch, największym jego sceptykiem był A. Co ja tam będę robił, tylko plaża, tam nic nie ma do roboty. Nic nie będziesz robił, mówię. Będziesz odpoczywał, zajmiesz się swoją głową i szumem morza. A jak ci się nudzi to idź poskakać z dziećmi do wody. Po trzech dniach nieśpiesznych włoskich śniadań, leżenia pod parasolem i spacerów do późna, przyznał, że zostałby tam jeszcze dwa tygodnie.
Nic nie robić, mniej planować, nauczyć się przestać ciągle czymś zajmować. Wbrew pozorom to nie jest takie proste.
Soboty bez planów, o których pisałam i które wprowadziłam u nas w domu, powstały dlatego, że w sobotę chciałam ogarnąć dom, być dzielną w kuchni (hehe), spełnioną pedagogicznie, mieć bosko wytuszowane rzęsy i zrobione paznokcie, ogarnięty blog i lekturę czegoś mądrego. Najlepiej do piętnastej, bo potem już czekało prasowanie i ulubione pytanie wszystkich rodziców czyli: co będziemy dzisiaj robić, nudzi nam się. I okazało się, że nigdy mi się nie udawało i przestaję lubić soboty, bo jestem w ciągłym spięciu, choć wcale tego nie chcę i nie jest mi z tym dobrze.
Od dłuższego czasu mamy więc powolne poranki, gdzie każdy zajmuje się sobą. Pojawia się inna jakość czasu i dnia. Jest filiżanka kawy albo i dwie, B&B piżamują do jedenastej. Jemy późne śniadanie i nie rusza mnie podłoga pod stołem pełna okruchów, co kiedyś nie było takie oczywiste. Ba, to kiedyś było nie do zniesienia.
***
We współczesnym świecie jesteśmy zbiorem dynamicznych czasowników. Lecę, spieszę się, pędzę, mam tyle do zrobienia.
Postuluję strefę, nawet tylko kilkugodzinną raz w tygodniu, w której określa nas wolne tempo, a lenistwo nabiera pozytywnego wydźwięku. Ogłaszam samozwańczo malutką pochwałę lenistwa:
Nie muszę.
Odpoczywam.
Nie spieszę się.
Piję kawę.
Słucham muzyki.
Jestem offline.
Nie widzę brudnych okien.
I fruwających włosów kota pod stopą.
Śniadanie będzie za jakiś czas, tak, możecie zjeść loda (hehe).
Jak ci się nudzi to pluj i łap (tak mówił ojciec Tomasza Jastruna do niego, wyczytałam dawno temu w pewnym jego felietonie).
Powoli.
A jak się pojawi natręctwo zajętości i zapyta: ale jak to tak, ale co? To trzeba odpowiedzieć:
Nico. Odpoczywam. Cieszę się życiem.
Ktoś do mnie dołącza?
Pozdrawiam smażąc jabłka z cynamonem.
Kocham sierpień bezgranicznie.
Buziak.