Życie w zachwycie.

Czasem wystarczy zmienić perspektywę.

28 czerwca 2017

Czasem wystarczy zmienić perspektywę.

Wybraliśmy się w niedzielę z dziećmi na wycieczkę do pobliskiego parku rozrywki. B&B czekali na to cały tydzień, młodsza B całą sobotę jak nieprzytomna mruczała jaka jestem szczęśliwa, jaka ja jestem szczęśliwa. 

Byliśmy wszyscy szczęśliwi, po niecałej godzinie jazdy i błyskawicznemu wyjedzeniu prowiantu, który miał być na cały dzień. Miała być całodniowa wycieczka, superfoty i emocji na rok. Niestety po godzinie spadł deszcze. Właściwie to nie spadł. To był deszczowy armageddon. Schowaliśmy się  pod dachem kawiarni mając nadzieję, że to typowa letnia burza. Niestety nie, to była średnia deszczowa dla listopada w czerwcu. Rynny nie nadążały przyjmować wody, a obok nas z hukiem lądowały kolejne połamane gałęzie.

Po godzinie czekania nasza wycieczka zakończyła się sprintem w strumieniach deszczu do samochodu. I dramatem młodszej B, dla której życie straciło sens. A utrata sensu życia przez wrażliwą ośmiolatkę to nie jest jakiś popołudniowy foch. To są łzy jak grochy, to jest rozpacz nie do utulenia i brak perspektyw na cale życie. Starszy B próbował ją empatycznie pocieszyć przekonując nieśmiało oj, B, przecież to nie taki dramat, co wywoływało reakcję odwrotną od zamierzonej. Czyli jeszcze większy szloch.

Ale można było wyciągnąć z tej historii co innego. Co oczywiście w danej chwili było przez młodszą B nie do przyjęcia. Takie dramaty muszą się zakończyć same z siebie, a nie dzięki rodzicielskim gadkom z lekko filozoficznym podtekstem w tle.

Spędziliśmy w końcu razem czas, udało nam się zaliczyć kilka atrakcji, armageddon pod dachem to też nie byle jakie przeżycie, no i na koniec padła propozycja pizzy i spaghetii na kolację w ramach odnalezienia na nowo sensu życia.

Czasem wystarczy zmienić perspektywę.

Jakoś tak jest, że współczesna kultura, mimo że mamy szczęście żyć w Europie, jest kulturą niedostatku. Koncentrujemy się na ogół na tym, czego nie mamy. To jest oczywiście bardzo sprytny zabieg marketingowy, któremu zbiorowo ulegamy. Mówienie o tym, czego nam brak. Dlatego trzeba kupować, nabywać, gromadzić i coraz więcej pracować. Żeby jeszcze więcej kupować i mieć. Wspomnę jeszcze raz tego nieszczęsnego bankiera z Austrii – odebrać sobie życie z powodu domu, który spłonął, mając zasobów na tyle, aby kupić sobie, przypuszczam, co najmniej kilka takich, jest absurdalnie tragiczne.

Też nie jestem wolna od kulturowej skłonności do niemania.  Od czasu do czasu tu nie mam, tam nie mam. Chociaż uprawiana od jakiegoś czasu konsumencka powściągliwość bardzo mnie zadowala i pozwala stwierdzić, że jednak więcej mam, niż mi brak i że w ogóle aż tyle, ile kiedyś wydawało mi się, że potrzebuję, to jednak nie muszę mieć. Co jest miłym, uwalniającym uczuciem i soczystym prztyczkiem w nos systemowi nastawionemu na konsumpcję bez końca.

Mogłabym usiąść i mówić, że znowu latem nigdzie nie wyjeżdżamy. Że praca taka niefajna i że jak zwykle za dużo miesiąca pod koniec pieniędzy. Włosy cienkie, osobowość czasem popaprana, latem na szczęście nieco mniej.

Z drugiej strony byłam niedawno kilka dni gdzie indziej, nie zaledwie trzy, jak z automatu chciałoby się pomyśleć, ale aż trzy i mieszkam na co dzień niedaleko rzeki, więc zawsze można skoczyć tam na drugą stronę i popływać i uprawiać przez chwilę dolce far niente. Włosy mogłyby być jeszcze gorsze. Mam pracę, a więc źródło utrzymania i fajowych ludzi w teamie, więc trzeba się koncentrować przede wszystkim na tym. Popapractwo osobowościowe jest bez większego wpływu na rodzinę i społeczeństwo. Na ogół bardziej mam się dobrze, niż źle.

Mam zdrowiutkie dzieci, wrażliwe na świat. Wsparcie w postaci A. Moją Sis. Kilku ważnych, dobrych ludzi wokół. Konkretne, soczyste lato za oknem. Pewną własną wrażliwość i ciekawość do świata. Fantastyczną, letnią dojrzałość pomidorów. Forsycje, obłędnie kwitnące teraz hortensje.

Z wyliczania, co się ma i koncentracji na tym, wychyla się wdzięczność. Jedno z najlepszych uczuć, jakie może nam się przytrafić i które dzisiaj, mam wrażenie, jest lekko oldskulowe. A takie potrzebne, żeby nie ulec kulturze braku i być częściej niż tylko czasami szczęśliwym.

Wieczorem zrobiłam spaghetti, zamówiliśmy też pizzę. Młodsza B, fanka makaronów od urodzenia, wciągała apetycznie swoje nitki z wyraźnymi efektami dźwiękowymi, przegryzając kawałkiem pizzy od starszego B. Kocham Italię, stwierdziła, mają trzy najlepsze rzeczy na świecie: spaghetti, pizzę i lody. 

Chwała nabombanym węglowodanom, czasem przywracają sens życia. Pewnie dlatego Włosi tacy ciągle uśmiechnięci.

Warto czasem zmieniać perspektywę.

***

Sprawdzaliście dziś, ile macie?

Pozdrawiam radośnie zachwycając się wielkością i smakiem pomidorów. Buziak.

TAGS
POWIĄZANE WPISY