Rozwój

Mam chwilową awarię.

21 czerwca 2017

Mam chwilową awarię

Siedzę od dwóch dni i usiłuję coś rozsądnego i spójnego napisać. Nie, żebym nie miała tematów albo pustkę w głowie. Przemyśleń jest mnóstwo. Również takich, że mimo lata i dojrzałych truskawek mam lekki spadek formy i wraz z włosami Luny, która je gubi jakby miała zrzucić cale futro, lata mi po podłodze lekka melancholia i tylko szuka, jakby się owinąć wokół kostek. 

Mam chwilową, duchowo-umysłową awarię.

Czuję intensywność roku, a do prawdziwego urlopu od pracy jeszcze trochę. Biorę go zawsze w sierpniu i na raz, żeby nacieszyć się byciem w domu i być dłużej z B&B. W pracy też dziwne czasy, redukcje, reorganizacje, nowe projekty, najprawdopodobniej szefostwo też, a wszystko kosztem tego, że trzeba być dwa razy więcej wydajnym, ustalić jeszcze więcej priorytetowych priorytetów i być mistrzem multitaskingu.

Stoję na rozdrożu, nie wiem za bardzo, co mam robić. Zawodowo. Niby nie samą pracą człowiek żyje, to tylko praca, jak mówi wiele osób, ale w końcu stan, w jakim się wychodzi codziennie z biura ma wpływ na resztę codzienności. Po kilku latach bycia w tej samej firmie byłam w pewnej strefie komfortu, a teraz przyszedł moment, o którym wiem, że dobrze byłoby z niej wyjść. I wiem to już prawie od roku. To takie bulgoczące uczucie w brzuchu, bo nie za bardzo mam nowy pomysł na siebie i to też jest czynnik, który mnie ostatnio uszkadza i zabiera spokój.

Jadąc dzisiaj do pracy, gdzieś w środku czytanej gazety, znalazłam informację, że prawie siedemdziesięcioletni austriacki milioner, pochodzący z jednej z najzamożniejszych i wpływowych rodzin sektora bankowego, odebrał sobie życie. Co ciekawe, był to milioner znany z tak zwanych wrogich przejęć. Powodem samobójstwa miał być kwietniowy pożar rodzinnej posiadłości milionera, która spłonęła do fundamentów. W jednym z wywiadów załamany bankowiec przyznał, że nie może się pogodzić z tym, co się stało. W renowację i wystrój swojego starego angielskiego zamku włożył lata pracy. Ten dom był dziełem jego życia.

Pomyślałam, jak nieszczęśliwy musiał to być człowiek, że wszystkie swoje uczucia i sens życia ulokował w nieruchomości i jej wnętrzu. Nie mial skrupułów rujnując firmy i ludzi, natomiast miał czułość do cegieł i żyrandoli. Smutne.

Przypomniało mi się, że w innej gazecie, już jakiś czas temu, przeczytałam duży reportaż o tym, że pewien region Francji wyróżnia duża liczba samobójstw popełnianych przez rolników. Stają się bezkonkurencyjni wobec masowej produkcji zbóż i zwierząt. Bez ich zajęcia, przekazywanego z pokolenia na pokolenie, życie traci dla nich sens. Nie znajdują go nigdzie indziej.

Co łączy te dwie historie? Poza tragedią odebrania sobie życia to kwestia nadmiernego przywiązania, chociaż przywiązanie francuskich rolników do ich ziemi i pracy wywołuje we mnie dużo więcej zrozumienia i współczucia, niż tragiczna miłość bogatego człowieka do angielskiej posiadłości.

Trzymamy się kurczowo rzeczy, jakby to miało nam dać poczucie stałości i bezpieczeństwa. I często władzy. Lokujemy w nich uczucia. Namiętność do rzeczy rekompensuje brak zaspokojonych uczuć. Umieszczanie całej energii i emocji w pracy jest też formą przywiązania. Mam koleżankę, dla której praca jest całym życiem. Zostaje codziennie po godzinach, jak jest w domu jeszcze odpowiada na maila i żyje w obsesji zwolnienia. Codziennie pyta, a co jeśli chcą mnie zwolnić, co ja wtedy zrobię?  

Jedyną stałą jest zmiana. Panta rhei. Nie zatrzymamy niczego. Spokój i poczucie bycia częścią świata osiągamy tam, gdzie odbywają się rzeczy niematerialne. Tak ulotne, dlatego trzeba być dla nich czułym. Nie pozostawiać bez uwagi i bez znaczenia.

Badania mówią, że od pewnego poziomu materialnego poziom szczęścia nie wzrasta. Ile byśmy nie kupili nie będzie nam lepiej. Ani na jotkę. 

W książce Marcina Fabjańskiego, zresztą świetnie napisanej i mądrej, która swymi rozważaniami zabrała mi trochę  przyjemności z włoskiego weekendu (chociaż właściwie to nie autor i jego dzieło, ale cytowany Schopenhauer, najbardziej chyba ten okropny Schopenhauer), znalazłam też dużo jasnych mądrości. I potrzebnych, żeby cieszyć się życiem i zaufać mu, jak głosi tytuł wspomnianej książki.

Taki Seneka, którego cytuje autor, wieki temu pisał w jednym z listów:

Dla­te­go, błagam cię, naj­droższy Lu­cy­liu­szu, czyń tę jedną rzecz, która może uczy­nić cię szczęśli­wym [fe­li­cem]: od­rzuć i po­de­pcz wszyst­ko, co się błysz­czy na zewnątrz, wszyst­ko, co ofe­rują ci inni. Szu­kaj praw­dzi­we­go do­bra i przyj­muj tyl­ko z tego radość, co po­cho­dzi od ciebie sa­me­go. Co ro­zu­miem po­przez słowa „od cie­bie sa­me­go”? Ro­zu­miem cie­bie sa­me­go, i two­je naj­lep­sze części.

Wszystko do bycia spokojnym jest w nas. Może gdyby bankier – milioner był szczęśliwy ze sobą, a rolnicy znajdowali radość w byciu więcej niż tylko w pracy, wszyscy razem czuli wdzięczność i poczucie sensu będąc częścią całości, ich historie potoczyłyby się inaczej?

Może.

Nie wiem tego na pewno, na dzień dzisiejszy wiem niewiele, ale litery pomagają. Co z nich wyszło, to inna historia.

Ściskam ciepło.

Pojawił się bób. Kto też uwielbia?

Buziak.

TAGS
POWIĄZANE WPISY